
Dark Kaioshin Saga
Epilog
Część czwarta: Koniec | DKS: przewodnik | DKS: Son Goten Special | Edge Story | Lanfa-jin Series | GehennaEpilog - Jeżeli nie możesz go pokonać...
  Sala rekrutacyjna Umierających Gwiazd stanowiła jedno z najbardziej imponujących pomieszczeń na całej planecie, ustępowała może jedynie siedzibie głównej, i też nie we wszytskim. Umieszczona w oddzielnym budynku kompleksu dowodzenia, była jednym z nielicznych miejsc na Tarey w których zezwalano na walkę. Edge dbał o swoją planetę i wiedział, że starcie istot tak potężnych jak on i jego żołnierze może skończyć się tragedią na dużą skalę.
  Pomieszczenie było ogromne, wewnątrz zmieściłby się niejeden budynek, miała kształt koła o kilkusetmetrowej średnicy. Wysokość sięgała dwustu metrów. Ten niezwykły cud architektury nie zawalił się pod własnym ciężarem ze względu na specyficzną konstrukcję i wytrzymałość materiałów, z których został wykonany. Doatkowo wszystkie ściany, wyłożono materią pochłaniającą ki. Jakikolwiek zabłąkany ki-blast po prostu wnikał w nie, zamiast eksplodować. Podłogę z kolei zrobiono z minerału, który, kosztem masy, mógł znieść nawet starcia tak potężnych istot.
  Sala najczęściej pełniła funkcję areny. Tu tutaj kandydaci do Umierających Gwiazd przechodzili "testy kompetencji", które polegały najczęściej na pojedynku z wyznaczoną przez Edge'a Umierajacą Gwiazdą. Którą, to już zależało od potencjału kandydata i od nastroju przywódcy.
  A tego dnia Edge miał zły humor.
  - Zabierzcie go stąd - rozkazał Cathan. Dwaj rybokształtni słudzy odwlekli poprzedniego kandydata i zaczęli sprzątać ślady krwi. Miał szansę przeżyć, o ile trafi odpowiednio szybko na oddział intensywnej terapii. Ekipa zapewniająca pomoc medyczną już czekała na zewnętrz, jak zwykle zorganizowana wcześniej przez Dao, najstarszy z Gwiazd.
  Cinqueda nie schodziła z areny. To ona "testowała" wszystkich dotychczasowych pretendentów, co samo w sobie oznaczało, że Edge nie tyle chciał sprawdzić ich możliwości, a raczej zobaczyć jak padają jeden po drugim.
  Miesiąc wcześniej przywódca Umierających Gwiazd uznał, iż rocznica śmierci Blade'a to idealna okazja na uzupełnienie braków w szeregach oddziału. Z całej megagalaktyki zleciały się zastępy potencjalnych kandydatów. Dao wstępnie wybrał dwudziestu najlepszych, którzy mieli zostać poddani próbie tutaj, na arenie. Pechowo dla nich, trafili na zły dzień. Już dwunastu opuściło pomieszczenie w stanie co najmniej ciężkim. Trzeba jednak przyznać, że żaden i tak nie nadawał się na Gwiazdę.
  - Następny kandydat - zaczął Dao, zaglądając do podręcznego komputera. - Niejaki Payne... Zgłosił się tylko po to, żeby ocalić swoją planetę. Lord zarządzający tamtą częścią galaktyki postanowił całą ludność sprzedać jako niewolników. Ten tu Payne wykończył cały oddział ekspedycyjny, przez co został skazany na śmierć.
  Takie sytuacje zdarzały się od czasu do czasu. Różni kosmici widzieli wstąpienie do Umierających Gwiazd jako szansę dla swoich światów, zgnębionych przez jakiegoś kosmicznego tyrana. Miało to sens, ojczysta planeta każdej z Umierających Gwiazd miała zagwarantowane bezpieczeństwo.
  - Payne, tak? - zapytał Edge. - Skoro skazano go na śmierć, to czemu jest tutaj?
  - Nie mogli sobie z nim poradzić, szefie, więc poprosili nas o pomoc. Poleciałem na ochotnika, żeby go wyeliminować, ale uznałem, że może bardziej by się przydał w oddziale, więc powiedziałem mu o rekrutacji i możliwościach jakie ona daje.
  Edge spojrzał na Dao uważnie. Obaj posiadali zdolność wyczuwania potencjału drzemiącego w wojownikach. Wiedział, że skoro Dao twierdzi że ten Payne - czy jak mu tam - może się przydać to znaczy, że zasługiwał na szansę.
  Ponury wyraz twarzy przywódcy Gwiazd sugerował jednak, że nie jest to duża szansa.
  - Payne! - powiedział głośno Dao. - Twoja kolej.
  Z grupy coraz bardziej zdenerwowanych wojowników zgromadzonych przed Umierającymi Gwiazdami wystąpił młody mężczyzna o lekko brązowawej skórze i bujnych, zielonych włosach. Ubrany był w lekki, bojowy strój kremowego koloru. W lewe ucho wpięty miał kolczyk. Nie wyglądało, żeby się bał. Zawadiacki uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
  - Co cię tak śmieszy? - zapytał Edge, tłumiąc rozdrażnienie.
  - Hę? - zdziwił się tamten. Edge nie odezwał się do żadnego z dotychczasowych kandydatów. - Nic takiego. Po prostu cieszę się na myśl o walce.
  - A może cieszysz się, bo jesteś pewien zwycięstwa?
  - To też. Bez urazy dla nich, ale poprzedni kandydaci nie dorastali do mojego poziomu. Jeśli ta laska - wskazał Cinquedę - chce mnie pokonać, będzie musiała się bardziej postarać.
  - Ach tak? - Edge spojrzał na Cinquedę. - Słyszałaś? On twierdzi, że jesteś cienka. - Cinqueda z kamienną twarzą skłoniła lekko głowę. Niebieskoskóry olbrzym przeniósł wzrok z powrotem na Payne'a. - Dobrze więc. Skoro jesteś taki pewny siebie, dam ci przeciwnika, który będzie dla ciebie stanowił wyzwanie. Clay, pozwolisz?
  Dao westchnął. - "Szkoda" - pomyślał, skreślając Payne'a z listy - "a mógł być niezły."
 
  - Zabierzcie go - beznamiętnie powiedział Cathan.
  Leżący na podłodze Payne nie przedstawiał już tak przyjemnego widoku jak jeszcze dziewięćdziesiąt sekund wcześniej. Jęcząc i plując ściskał zmasakrowane przez jeden z ki-blastów Claya kolano. Już teraz można było stwierdzić, że raczej nie będzie więcej biegał. Ubranie miał nadpalone w wielu miejscach, stracił też kilka zębów i fragment ucha, razem z kolczykiem. Kilka żeber miał złamanych, podobnie jak nos.
  - Zaczekajcie - powiedział Edge, kiedy dwóch rybowatych sługusów podeszło do Payne'a. - Anuluję karę śmierci, pozwólcie mu odejść. A co do jego planety... Zabraniam zmieniać mieszkańców w niewolników. Zabijcie ich, co do jednego. Lokalnemu władcy wypłaćcie odpowiednie odszkodowanie.
  - Nie - jęknął Payne. - Proszę, tylko nie to...
  - Zabierzcie go stąd! - syknął Cathan.
  - Zapłacisz mi za to Edge! - krzyczał wynoszony niemal siłą Payne. - Zabiję cię! Na wszystkich bogów, przysięgam, że cię zabiję!
  - Zarobiłeś sobie kolejnego śmiertelnego wroga - skwitował to Cathan. - Ilu to już przysięgało, że cię zabiją?
  - Nigdy nawet nie zacząłem liczyć. Pamiętam tylko, że ty byłeś pierwszy.
  Cathan uśmiechnął się, ukazując przydługie kły.
  - To było dawno temu.
  - Kto jest kolejnym kandydatem? - zapytał Edge, już w nieco lepszym nastroju.
  - Hmm... - Dao rzucił okiem na listę. - To będzie...
  Nie dokończył. Nagle na dwa metry przed nim, Edge'em i Cathanem zupełnie znienacka pojawił się jakiś osobnik. Dao z wrażenia cofnął się tak gwałtownie, że aż przewrócił.
  Młodzieniec o srebrnych, spiczastych włosach i seledynowych oczach ubrany był w białą kurtkę i spodnie. Na rękach i nogach miał czarne buty i rękawice, a w uszach charakterystyczne kolczyki. Niebieskoskóry od razu rozpoznał je jako Potara. Identyczne widział na Ziemi.... Czyżby ta planeta po raz kolejny dała o sobie znać? W obu dłoniach srebrnowłosy dzierżył miecze.
  Edge i Cathan nie zareagowali. Przywódca Gwiazd nadal siedział na swoim tronie, a jego najsilniejszy podwładny stał obok.
  - Kim jesteś? - zapytał niebieski olbrzym, taksując przybysza wzrokiem i jednocześnie oceniając jego moc.
  Srebrnowłosy wyciągnął w jego kierunku rękę, ostrze miecza stanowiące jej przedłużenie niemal dotknęło twarzy olbrzyma.
  - Mam na imię Tenks. Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Przybyłem, żeby cię zabić.
  Edge uśmiechnął się.
  - Zapewne dawno temu przysiągłeś, że to zrobisz, nie mylę się?
  - Mylisz. - srebrnowłosy opuścił broń. - Przysięgam teraz. Obiecuję ci, że zginiesz w ciągu kilku chwil.
  - Rozumiem... - Edge wstał, gestem powstrzymując resztę Umierających Gwiazd. - Ale chyba nie znasz mnie tak dobrze jak sądzisz, skoro sądzisz, że jesteś w stanie mnie zabić...
  - Ewakuować budynek! - zarządził Cathan. - Zostaje tylko niezbędny personel. - Poza bezpośrednimi podwładnymi niebieskiego olbrzyma oznaczało to głównie służby medyczne. Większość zgromadzonych zaczęła w szybkim tempie przemieszczać ku wyjściom. Szykujący się do walki wojownicy zignorowali tumult.
  - Nie zgrywaj chojraka, Edge! Nie wiesz z kim masz do czynienia.
  - Nie wiem - przyznał olbrzym - ale widzę, że chcesz walczyć nie fair. Ja nie jestem uzbrojony.
  Tenks pokazał zęby w uśmiechu.
  - A to, że ty walczysz dłużej niż ja w ogóle żyję jest fair?
  - Starość nie radość... Jak chcesz, walcz bronią. Mnie wszystko jedno.
  - Nie wątpię. No więc dalej, przemień się w drugą formę, "kotku", szkoda czasu.
  Przywódca Umierających Gwiazd spoważniał.
  - Nie muszę.
  - Jesteś pewien? Ukrywam swoją ki, ale wiem że to dla ciebie żaden problem. Skup się, odczytaj moją moc.
  - Już to zrobiłem. Fakt, jesteś potężny, nawet bardzo, ale... Co z tego? - Edge lekceważąco wzruszył ramionami.
  Tenks powstrzymał złość. Zorientował się, że przeciwnik chce go rozwścieczyć. A skoro tego próbował, nie był pewny zwycięstwa.
  - No dobrze, jak chcesz, Edge. W takim razie ja będę walczył bez broni. - Mówiąc to, wbił miecze w posadzkę. - Jesteś gotów?
  - Tak! - rzucił Edge, dematerializując się i pojawiając za Tenksem z jednoczesnym kopnięciem z półobrotu. Uderzenie przeszyło widmo. Tenks zjawił się w powietrzu, jakieś dwa metry nad ziemią i zasadził przeciwnikowi potężnego kopa w szczękę. Edge poleciał bezwładnie i rozbił się o ścianę, wybijając płytką dziurę. Odłamki pochłaniającej ki ceramicznej powłoki posypały się na podłogę.
  Uśmiechnięty półsaiyan podleciał do niego i popatrzył kpiąco.
  - Nadal uważasz, że nie musisz się przemieniać?
  - Owszem. - Olbrzym uwolnił się ze ściany. - Ale mam pytanie. Jak dużo o mnie wiesz?
  - Bardzo dużo. Właściwie... wszystko.
  - Rozumiem... - Edge rzucił się na Tenksa z prawym sierpowym. Ten ostatni dostrzegł to zupełnie jak ruch w zwolnionym tempie, bez trudu zrobił unik, skontrował kopem kolana w brzuch i poprawił uderzeniem łokcia w plecy. Przywódca Umierających Gwiazd ciężko uderzył w podłogę. Wstał po chwili.
  - Coś nie tak z refleksem? - zapytał srebrnowłosy.
  - Wiesz skąd pochodzę? - zapytał Edge.
  - Co?
  - Pytam czy wiesz skąd pochodzę?
  - A co za różnica skąd! - syknął Tenks, rzucając się na niego wściekle. - Walcz w końcu na poważnie! - krzyknął, uderzając krótkim, prawym hakiem w szczękę tamtego i doprawiając kopnięciem z lewej w głowę. Edge padł, podniósł się po chwili. Ciosy nie pozostawały bez efektu - i tak już szpetną twarz olbrzyma zdobiły trzy spore krwiaki.
  Olbrzym zaczął się śmiać. Saiyan znał ten śmiech, z innego życia. Gotenks słyszał go rok temu, kiedy walczył przeciw Edge'owi na Ziemi.
  - Powiem ci coś, Tenks - przywódca Umierających Gwiazd spojrzał na niego uważnie. - Gówno o mnie wiesz. Gdybyś miał jakiekolwiek prawdziwe pojęcie o tym kim jestem, nigdy nie wyzwałbyś mnie na pojedynek.
  - Zaczynasz mnie wkurzać! - syknął Tenks. - Wiem jak potężny jesteś, ale to na mnie nie wystarczy! Pokonam cię! Zacznij walczyć na poważnie!
  - Na poważnie? - Przez moment Saiyanowi wydawało się, że źrenice zmrużonych oczu olbrzyma zmieniły kształt z okrągłych na pionowe, ale teraz już wyglądały normalnie. - Dobrze, pokażę ci walkę na poważnie... Pokażę ci cząstkę moich prawdziwych umiejętności.
  Tenks cofnął się o krok, przygotowując się do tego iż Edge przejdzie w swoją drugą formę. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego wyciągnął po prostu dłoń w stronę półsaiyana i wystrzelił w niego ciemnofioletowy, okrągły ki-blast.
  Tenks nie próbował nawet wykonać uniku, po prostu odbił pocisk ręką - a raczej chciał odbić. Eksplozja, która nastąpiła przy zetknięciu się jego dłoni z fioletową kulą rzuciła go z ogromnym impetem na środek sali. Wstał błyskawicznie, z niedowierzaniem spoglądając na spopielony rękaw i poparzoną skórę.
  "Co to za technika? Skąd aż taka eksplozja?"
  Ewakuacja w tle, już wcześniej energiczna, przyspieszyła nerwowo. Edge tymczasem nie próżnował wyskoczył w górę i zasypał Saiyana serią mniejszych, fioletowych pocisków. Dość celnie, jednak Tenks nie miał zamiaru oberwać już ani jednym. Wytworzył wokół siebie osłonę, która przyjęła na siebie całą siłę ataku. Drżała przy każdym trafieniu, ale wytrzymała.
  Przywódca Umierających Gwiazd uśmiechnął się widząc to i uniósł dłoń. Utworzył na niej okrągły - tym razem czarny - pocisk i rzucił nim w Tenksa. Ki-blast przeniknął przez energetyczną sferę otaczającą półsaiyana, jakby w ogóle nie istniała, i trafił go prosto w mostek, eksplodując potężnie. Tenks na chwilę stracił świadomość, a kiedy ją odzyskał zaczął zwijać się na podłodze. Kaszlał i charczał, nie mogąc złapać oddechu.
  - Masz już dość? - usłyszał słowa niebieskiego olbrzyma.
  - HA! - odkrzyknął, strzelając na słuch w źródło głosu, jak najsilniejszym możliwym ki-blastem. Eksplozja wywołała kłęby dymu, które po opadnięciu ukazały postać Edge'a otoczoną podobną osłoną jak on sam wcześniej. - Sukinsyn - mruknął, skacząc w górę i łącząc dłonie przy prawym biodrze. - KA-ME-HA-ME-HAAA!!!
  Strumień energii poleciał w kierunku przywódcy Umierających Gwiazd, trafiając go bezpośrednio i ekplodując. Jednakże i tu po opadnięciu dymu i kurzu okazało się, że kulista osłona Edge'a przetrwała.
  "Niemożliwe! Jak silne to jest? Nie mogło przetrwać mojej Kamehamehy!"
  Edge zlikwidował osłonę i uniósł się w powietrze.
  - Czy już widzisz beznadziejność tej walki? - zapytał. - Poddaj się lepiej, to nie ma sensu.
  - CRUSHING SPHERE! - wykrzyczał w odpowiedzi Tenks, wyrzucając otwarte dłonie w kierunku przeciwnika. Błyskawicznie Edge'a otoczyła jasnoniebieska, nieprzenikliwa dla materii kula. - Już po tobie, Edge! - Półsaiyan zaczął zaciskać pięść, sfera zmniejszyła swą średnicę.
  - Nieźle - powiedział Edge, kuląc się pod naciskiem ściany sfery. - Naprawdę nieźle... - W tym momencie dotknął wewnętrznej powierzchni kuli dwoma palcami i wysłał w jej stronę lekki impuls ki. W kuli pojawił się niewielki, okrągły otwór, który zaczął się powiększać, jakby paląc jej ściany. Po chwili Crushing Sphere była historią.
  - Ale, ale... - Tenks nie wiedział jak zareagować, to przerastało jego pojęcie.
  - Ciekawa technika... jak to nazwałeś? CRUSHING SPHERE! - Edge powtórzył gest półsaiyana, który ze zdumieniem zauważył, że otacza go taka sama sfera.
  - Nie wierzę! Trunks półtora miesiąca trenował tę technikę!
  - Widzisz - zaczął Edge, zaciskając jednocześnie powoli pięść. - Ani ty, ani ktokolwiek inny tutaj - nie sprecyzował gdzie jest "tutaj" - nie macie zielonego pojęcia o ki. Jesteście jak dzieci. Potraficie używać energii w bardzo ograniczony sposób, nie wykorzystujecie nawet ułamka jej prawdziwych możliwości. Ja nie mam tego problemu.
  - Ch... chrzań się... - stęknął Tenks, któremu zaczynało już brakować miejsca i tlenu. Skoncentrował i uwolnił ki w jednej potężnej eksplozji białej aury. Energetyczne więzienie rozpadło się.
  Edge uniósł brwi, wyraźnie pod wrażeniem, ale nie miał czasu na podziwianie mocy przeciwnika. Saiyan przypieszył gwałtownie, ruszając po łuku, tuż nad podłogą. W locie chwycił odrzucone wcześniej miecze i uderzył na odlew z szarży. Przywódca Gwiazd sparował przedramieniem, które zdążył wzmocnić warstwą ki. Tylko dlatego nie stracił ręki. Polała się krew, a siła ciosu i niemal złamała mu kości. Syknął z bólu i skrócił dystans, lewą dłonią chwytając Tenksa za kurtkę, a w prawej koncentrując groźnie wyglądający ładunek energii.
  Tkanina rozdarła się, gdy Saiyan szarpnął gwałtownie do tyłu, unikając ciosu, który niewątpliwie przysmażyłby mu twarz, po czym skoczył do przodu tnąc od góry dzierżonym w lewej dłoni mieczem Tapiona. Przewaga wzrostu Edge'a sprawiła, że cios padł na niego od frontu - czy raczej padłby, gdyby nie chwycił Tenksa w porę za nadgarstek.
  - Przegrałeś - rzucił olbrzym, w zwarciu strzelając unieruchomionemu Saiyanowi pociskiem ki w tułów.
  Paraliżujący ból rzucił Tenksa na kolana. Upuszczone miecze z głośnym brzdękiem uderzyły o podłogę. Srebrnowłosy wojownik próbował się pozbierać, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Poczuł mdłości.
  - To była niezła próba - przyznał Edge, przyglądając się krwawiącej ranie na przedramieniu. - Jesteś szybki. Szybszy ode mnie. Może też silniejszy... - Zawahał się. - Ale by stać się wojownikiem idealnym jeszcze sporo ci brakuje.
  Jakież było rozczarowanie Tenksa, gdy po tym wstępie zamiast dalszego wyjaśnienia otrzymał potężny cios w bok głowy. Ocknął się na podłodze, po tym jak Edge trącił go nogą. Chyba nie po raz pierwszy.
  - ...wiele rodzajów energii - usłyszał głos przywódcy Gwiazd. Najwyraźniej jakieś wyjaśnianie się jednak odbywało. - Ki to tylko jedna z nich.
  Saiyan poruszył się ostrożnie. Paraliż minął, ale jego ciało wciąż wydawało się dziwnie ociężałe. Wstał powoli, oddychając głęboko.
  - Jednak się podniosłeś? - skomentował olbrzym. - Zaczynasz mi imponować.
  Coś tu było cholernie nie tak. Tenks wiedział, że jest o wiele silniejszy niż Vegetto rok wcześniej. Edge nie mógł wtedy walczyć z fuzją ojców Trunksa i Gotena bez przemiany w drugą formę, teraz zaś stawiał mu opór. Doskonała kontrola ki przywódcy Gwiazd sprawiała, że nie dało się wyczuć jego faktycznej mocy. Czy to możliwe, że...?
  - Już rozumiem - stwierdził Saiyan, uśmiechając się brzydko. - To nie było lekceważenie. Nie musisz się przemieniać. Jasne.
  To wzbudziło zainteresowanie wszystkich Umierających Gwiazd, choć nie wszyscy okazali to w jednakowym stopniu.
  - Czyli zrozumiałeś też, że nie jesteś w stanie mnie pokonać.
  - Żartujesz? Teraz tym bardziej chcę to zrobić.
  Fuzjowiec wyskoczył do przodu, uderzając prawym prostym z szarży. Edge zablokował, ale cios okazała się widmem Zanzoken. Prawdziwe uderzenie nadeszło do tyłu, gdzie Tenks zmaterializował się w powietrzu i z półobrotu uderzył olbrzyma łokciem w potylicę. Edge postąpił krok do przodu, ale złapał równowagę. Tylko na chwilę. Saiyan zmaterializował się ponownie z lewej, trafiając wyprostowaną nogą w tułów przeciwnika. Manewr powtórzył się jeszcze kilkukrotnie. Srebrnowłosy znikał i pojawiał się wokół, zadając silne i szybkie ciosy, które rzucały przywódcą Gwiazd to w jedną to w drugą stronę. Kilka uderzeń Edge zdołał zablokować, ale jego zbyt wolno wyprowadzane kontrataki nie miały szans powodzenia. Różnica w szybkości była aż nadto widoczna.
  Podwładni niebieskiego olbrzyma nie wierzyli własnym oczom - nigdy wcześniej nie widzieli swojego przywódcy tak bezsilnego. Jakakolwiek pomoc nie wchodziła w grę, większość z nich nie mogła nawet nadążyć za tempem starcia wzrokiem.
  Nagle Edge ugiął nogi i skulił się, sprawiając, że dwa kolejne ciosy trafiły go odpowiednio w potężnie umięśnione plecy i ramię, oba bez specjalnych efektów. Otoczyła go jasnożółta aura, przypominająca koronę słoneczną podczas zaćmienia. Przy kolejnym uderzeniu, w lewy bok, Tenks zawył i odskoczył, łapiąc się za dłoń. Rękawica i skóra jego prawej dłoni, które zetkneły się z aurą, były nadpalone, trochę jakby uderzył prawdziwą gwiazdę.
  Olbrzym wyprostował się, wciąż otoczony jasnożółtą poświatą. Jego ciało nosiło wiele śladów po atakach Saiyana, ale raczej nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.
  - Dość tej zabawy - stwierdził, wskazując przeciwnika palcem prawej dłoni. Cienki jak igła promień ki przeszył udo Saiyana, pozbawiając go na chwilę równowagi. Kolejny wycelowany był w bark, ale trafił widmo Zanzoken. Edge skupił szósty zmysł i zaczął wodzić palcem po pomieszczeniu, zupełnie jakby dyrygował niesłyszalną dla nikogo melodię. - O, naprawdę jesteś bardzo dobry - stwierdził.
  Sekundę później oberwał w twarz pociskiem ki wystrzelonym przez niewidzialnego, czy raczej poruszającego się zbyt szybko przeciwnika. Drgnął odruchowo, co dało Tenksowi dość czasu na dwa kolejne trafienia - w korpus i kark. Stanowiły one jednak głównie moralne zwycięstwa, gdyż najwyraźniej słoneczna otoczka nie tylko chroniła olbrzyma przed bezpośrednimi uderzeniami, ale stanowiła też swojego rodzaju pancerz przeciw ki.
  Przywódca Gwiazd wystrzelił kilka kolejnych cienkich promieni w wydawałoby się losowe miejsca na polu walki, po czym nagle obrócił się o niemal sto osiemdziesiąt stopni i strzelił prosto przed siebie. Trafiony tuż pod lewym obojczykiem Tenks krzyknął i padł na podłogę. Prędkość z jaką się poruszał sprawiła, że strzał zadziałał mniej jak igła, a bardziej jak laserowy skalpel. Długie na kilka centymetrów nacięcie od razu zaczęło obficie broczyć krwią. Saiyan poczuł ciepłą wilgoć także na plecach i zorientował się, że został przestrzelony na wylot.
  Odruchowo przycisnął dłoń do rany, co spowodowało głównie więcej bólu. Dyszał ciężko.
  - Nie doceniłem cię - przyznał przywódca Umierających Gwiazd. - Ale to już naprawdę koniec.
  Tenks wydał z siebie coś pomiędzy wyciem a rykiem frustracji, oderwał zakrwawioną dłoń od barku i skierował ją w stronę olbrzyma.
  Edge odbił pierwszy pocisk, drugi i trzeci także. Potem jednak tempo strzałów wzrosło i mógł jedynie blokować je dłońmi. Tenks posyłał w jego kierunku jeden ki-blast za drugim, niczym broń automatyczna. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści... Nie przestał nawet, gdy dym kolejnych eksplozji kompletnie zasłonił jego cel. Strzelałby tak pewnie do wykrwawienia, ale Edge nagle wyłonił się z brązowo-szarej chmury i idealnie wymierzonym ciosem w szczękę ostatecznie zakończył walkę. Pozbawiony przytomności Saiyan upadł ciężko i znieruchomiał.
  Nie minęło dziesięć sekund gdy Cathan, Dao, bliźniaczki, a moment później także pozostałe Umierające Gwiazdy znalazły się przy swoim dowódcy.
  - Nic mi nie jest - odpowiedział na pytanie, które widział w ich oczach.
  - To fuzja - zauważył Jian. - Najprawdopodobniej permanentna. Nie licząc tego, że zaraz zdechnie.
  - Mam się pozbyć zwłok? - zapytał Cathan.
  Edge spojrzał na niego przelotnie, po czym skierował wzrok na umierającego Saiyana. Kałuża krwi pod ciałem wciąż się powiększała.
  - Nie... - powiedział w końcu. - Wezwij medyków.
  - Co? Nie zamierzasz chyba...
  - Jesteśmy tu - przerwał dowódca - by znaleźć zastępstwo za Blade'a, prawda? I właśnie znaleźliśmy.
Koniec.
4 września 2020, godz. 14:54
"When it's over,
Is it really over?"
Sugar Ray - "When It's Over"
-> Wstęp <- | Rozdział 108 <- | -> DKS: Son Goten Special <- | -> DKS: przewodnik <- | -> Edge Story <- | -> Lanfa-jin Series <- | -> Gehenna <-
Autor: Vodnique
Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.