Dragon Bols logo by Gemi



Rozdział pierwszy | Rozdział drugi | Rozdział trzeci | Rozdział czwarty | Rozdział piąty
Mółwi Łan

Vendetta

Rozdział II - Pamięci Yamchy: przybycie najeźdźców.

Retrospekcja:
  Do "Naszego Świata" przybywa Rabin, brat Gokurde. Wywiązuje się walka, wywołana konfliktem interesów w rodzinie. Rabin zostaje powalony przez Metylosappo, zaserwowane mu przez innego mieszkańca "Naszego Świata" - Pijkole. Niestety, manewr udaje się tylko dzięki poświęceniu Gokurde, który musi zostać przywrócony do życia za pomocą Dragon Bols. A tymczasem w kierunku "Naszego Świata" zmierzają już kolejni najeźdźcy - przyjaciele Rabina zdeterminowani pomścić jego śmierć, a przy okazji zdobyć legendarne Dragon Bols.
  Przyszli obrońcy "Naszego Świata" intensywnie przygotowują się do przybycia wrogów. Zbliża się nieuchronna konfrontacja...

  Spokojne wnętrze "Naszego Świata" było tego dnia wyjątkowo spokojne. Z niewyjaśnionych powodów, nie udało się utrzymać w tajemnicy wieści o potencjalnym ataku i większość zwyczajnej klienteli omijała bar szerokim łukiem. Pozostali tylko ci zbyt głupi by uciec, oraz tak zadłużeni u właściciela, że nie spuszczał ich z oka ani na moment. Oni to właśnie, stali bywalcy, siedzieli przy stoliku w rogu pomieszczenia z nudów obserwując leniwie obracający się wentylator. Było potwornie gorąco. Właściciel baru, niejaki Kamyk (zwany tak od niezwykle twardego łba) leżał na kontuarze, pochrapując. Jeden z klientów, niewysoki, łysawy grubasek ze złamanym nosem i odstającymi uszami, przez które nazwano go Koalanem, chwiejnie wstał i podszedł do jednego ze stolików stojących bliżej wejścia. Siedziało przy nim dwóch osobników. Pierwszym z nich był wysoki i chudy mężczyzna o nieco zielonkawej cerze, ubrany w przybrudzony tu i ówdzie dres i przekręconą na bakier czapkę z daszkiem. Jego "współbiesiadnikiem" był niewysoki, ciemnowłosy chłopiec o pustym spojrzeniu, bezmyślnie wpatrujący się w jakiś nieokreślony punkt w oddali i nie reagujący na żadne bodźce z otoczenia. O dziwo, na stoliku, przy którym siedzieli nie było alkoholu, tylko butelka Koka-Koli (TM). Koalan zwrócił się do chudego mężczyzny.
  - Hej, Pijkole.
  - Piję. Nie widzisz?
  Zaskoczony tym Kolan zamarł na chwilę. Myślał... ale okazało się to zbyt skomplikowane i system operacyjny w jego mózgu zawiesił się. Po resecie odezwał się ponownie:
  - Hej, Pijkole.
  - Piję Kolę! Ślepy jesteś, czy co?
  Tym razem Koalan, nauczony poprzednim przykładem, nie dał się zbić z tropu - nie próbował nawet analizować wypowiedzi rozmówcy.
  - Nieważne - powiedział. - Co z Gokurde? Obudził się?
  Pijkole zaszczycił Koalana niechętnym spojrzeniem, po czym spojrzał na leżącego pod ścianą, z wywalonym na wierzch językiem, Gokurde.
  - A wygląda jakby się obudził?
  - Jesteś pewien, że ten twój soczek otrzeźwiający... jak tam mu było... "Dragon Bols" zadziała?
  - Oczywiście, to zawsze działa - zapewnił Pijkole, w duchu dodając "ale tylko raz".
  - Nie chcę wyjść na czarnowidza, ale jeśli on się nie obudzi to nie mamy szans z tymi facetami. Oni tu przybędą lada chwila, a tylko on jako tako się tu potrafi bić.
  - Nie martw się, mam plan - w oku Pijkole pojawił się szatański błysk.
  - Jaki plan?
  Pijkole wskazał Gokarta
  - On jest moją tajną bronią.
  Koalan trochę sceptycznie spojrzał na chłopca, który, jak zwykle, nie ruszał się, następnie z nadzieją zwrócił wzrok na leżącego pod ścianą Gokurde. - "Obyś się obudził stary" - pomyślał. Głośno zaś rzekł:
  - Tajna broń? Przecież on się w ogóle nie rusza
  - Specjalnie go upiłem prawie do nieprzytomności. Trzeźwy jest straszny.
  - Aha...

  Warkot dwóch silników, dla znawców motoryzacji od razu rozpoznawalnych jako produkty firmy Harley Davidson, dobiegł do uszu bywalców "Naszego Świata" dość szybko, ale nie wywołał żadnej reakcji. Dopiero moment wjazdu tych dwóch maszyn do środka baru związał się z jako takim poruszeniem wewnątrz lokalu. Saloonowe drzwi uległy w trakcie tej akcji bardzo poważnym uszkodzeniom.
  "Zaczyna się" - pomyślał Pijkole, przełykając ślinę.
  Obaj kierowcy, łysy dryblas z kijem bejzbolowym, oraz niski, dobrze ubrany mężczyzna z paskudnym uśmiechem na twarzy, oparli motocykle na "nóżkach", zsiedli z nich i rozejrzeli się dookoła. Po chwili namysłu wyższy z nich uderzył bejzbolem w najbliższy stolik, którego blat pękł. Kilka butelek spadło i potłukło się. Niższy z mężczyzn odezwał się, zniesmaczony.
  - Ostrożnie Ka-Nappa, nie zapominaj, że przychodzimy tu między innymi po sekret tej mikstury "Dragon Bols", chyba nie chciałbyś zbić butelki, w której jest ten bezcenny napój, albo jego składnik?
  - A, przepraszam.
  - W porządku, znajdźmy jakichś tutejszych.
  Mężczyźni skierowali się w stronę trójki najbliższych stałych bywalców "Naszego Świata". Pijkole i Koalan obserwowali to z przerażeniem. Gokart jak zwykle bezmyślnie gapił się w dal.
  - Niedobrze, od razu odwalają demolkę - skrytykował Pijkole cicho. - Sukinsyny.
  Tymczasem dwójka nowoprzybyłych zdążyła już podejść, niższy odezwał się:
  - Przybyliśmy przejąć ten bar. Chcemy też recepturę "Dragon Bols"... - rzucił prosto z mostu.
  "Ciekawe skąd wiedzą o Dragon Bolsie?" - zastanowił się Pijkole, który na trójwymiarowym wykresie inteligencji stanowił na co dzień w barze samotny, stromy szczyt.
  - Ee... - zaczął Koalan elokwentnie. - Nie pozwolimy wam bezkarnie się tu panoszyć, powstrzymamy was! - zakończył, dumny, że udało mu się złożyć tak długie zdanie.
  - Taaak? - zapytał niższy najeźdźca, Ka-Nappa tymczasem, jako człowiek czynu, zamachnął się na Koalana bejzbolem.
  - Stać - rozkazał niespodziewany głos. Łysy gigant i jego towarzysz odwrócili się. W kierunku miejsca spotkania spod stojącego pod ścianą stolika szły trzy osoby: kompletnie łysy, dwumetrowy mężczyzna z potężną śliwą na czole, ze względu na swe usposobienie wobec kobiet zwany Tamtymhamem, długowłosy dresiarz tureckiego pochodzenia do którego zwracano się per Janczar, oraz niezwykle blady karzeł w śmiesznej czapce, charakteryzujący się niezwykle jazgotliwym głosem, dzięki któremu dorobił się przezwiska Hałasu. Jednym słowem była to cała elita - pożal się Boże Wojownicy Z "Naszego Świata".
  - Aaa... więcej ofiar - zauważył błyskotliwie Ka-Nappa.
  - Co to ma być? Stowarzyszenie umarłych poetów? - zapytał retorycznie ten niższy. - Chcecie nas powstrzymać, czy co? Bo jeśli tak, to szkoda czasu na głupoty, rozwalamy ten bar i idziemy dalej.
  - Wręcz przeciwnie - wtrącił Pijkole - czasu mamy mnóstwo, może się napijemy i obgadamy wszystko?
  Wyglądało, że propozycja trafiła do serca dwóm najeźdźcom, gdyż już po chwili wszyscy siedzieli przy centralnym stoliku, na którym pojawiało się coraz więcej rodzajów alkoholu, zarówno z zapasów Kamyka, jak i przyniesionego przez obrońców "Naszego Świata" i dwóch najeźdźców.
  - Czujesz ich oddechy? Mogliby zabijać samym chuchnięciem... pili chyba wszystko... - szepnął Janczar do Koalana.
  - Nic dziwnego, Sukinsyny, w końcu... Mam nadzieję, że plan Pijkole się powiedzie.
  W tej samej chwili wspomniany Pijkole odezwał się:
  - Co powiecie na mały konkurs picia? Wy pijecie nasze mieszanki, my wasze, zobaczymy kto dużej wytrwa.
  - Czemu nie - łaskawie zgodził się niższy najeźdźca. - Hej, Ka-Nappa, jest ich sześciu, ile nam zostało porcji Sake-men?
  - Eee... - Ka-Nappa zmarszczył brwi, zmuszając do pracy swą jedyną komórkę mózgową, zwykle bezczynnie obijającą się o wewnętrzne ścianki czaszki. - No... nie umiem do tylu liczyć...
  - A więc równo sześć. Polej!
  Ka-Nappa spełnił jego prośbę. Płyn był mętny i dziwnie parował, nie wyglądał zbyt zachęcająco.
  - No chłopcy, do dna.
  Nikt nie kwapił się choćby do sięgnięcia po nieciekawie wyglądający trunek. Koalan na migi pokazał Pijkole, że chce z nim porozmawiać na osobności. Mężczyźni wstali i odeszli kilka kroków.
  - Coś ty najlepszego zrobił? - zwrócił się do Pijkole z wyrzutem. - Czujesz chuch tego Ka-Nappy? Nie mamy szans! Ci goście to twardziele, pewnie pili takie rzeczy o jakich nam się nawet nie śniło.
  - Spokojnie, musimy grać na zwłokę, Gokurde obudzi się lada chwila. Poza tym, nie wszystko stracone. Ten mały, Gokart posiada niezwykłą odporność na alkohol, jest niemal niewrażliwy.
  - Serio?
  Tymczasem sytuacja przy stoliku robiła się dość napięta. Ka-Nappa zaczynał się niecierpliwić, gdyż żaden z obrońców "Naszego Świata" nie sięgał po Sake-men. Niższy z mężczyzn odezwał się z tryumfującym uśmieszkiem.
  - No co? Już się poddajecie? Sami zapraszaliście nas na konkurs, a teraz odmawiacie picia?
  - Prawdziwa odwaga w kamiennym sercu mieszka - odezwał się Tamtenham sięgając po kieliszek. Jednym duszkiem wychylił Sake-men. Przez chwilę siedział osłupiały robiąc się na przemian czerwony i fioletowy na twarzy, ale zaraz potem odzyskał "normalny" wygląd.
  - Spadające liście wiele barw miewają - stwierdził.
  - Nieźle - stwierdził niższy z najeźdźców do Ka-Nappy. - Wytrzymał najlepszą mieszankę Rabina, 120% alkoholu.
  - To draństwo wcale takie mocne nie jest! - ucieszył się Koalan. - Teraz ja - sięgnął po kieliszek, powstrzymała go jednak smagła ręka Janczara.
  - Zaczekaj! - odezwał się Janczar. - Jestem ci winien przysługę. Pamiętasz jak pożyczyłeś mi dwa złote na tamto piwo, jedenaście lat temu?
  - Szczerze mówiąc... nie. Nie pamiętam. - Koalan słabo kojarzył nawet to co działo się jedenaście godzin wcześniej, o jedenastu dniach nie wspominając. A między dniami i latami były przecież inne, pośrednie jednostki czasu. Te, no, tygodnie, i coś jeszcze... Nieważne.
  - Ale ja pamiętam. Uratowałeś mi wtedy życie i teraz ja narażę swoje dla ciebie. Ja wypiję to Sake-men.
  - Jak chcesz. - Koalan wzruszył ramionami. Był z natury draniem, poświecenie kumpla raczej mu wisiało.
  Janczar sięgnął po kieliszek i wypił go, nawet nie smakując. Następnie z wyższością spojrzał na dwóch najeźdźców.
  - Coś słaba ta wasza wóda - stwierdził. - Może wypiję to wszystko naraz i przejdziemy do następnej rundy?
  Niższy najeźdźca uśmiechnął się paskudnie.
  - Zaczekaj chwileczkę... o, teraz.
  Janczar nagle osłupiał, stanął jak słup soli, po mikrosekundzie zaczął nienaturalnie drżeć, a z jego uszu puścił się czarny dym. Po chwili w towarzystwie nieludzkiego i nienaturalnego wrzasku długowłosy ruszył z miejsca sprintem, rozbijając się o ścianę i już na niej zostając.
  - Żadne obce zło nie dotyka mnie - skomentował zdarzenie Tamtenham.
  - No to chyba nie odda mi już tych dwóch złotych... - zauważył trzeźwo Koalan, trochę się bulwersując.
  - Zawsze był cieniasem - stwierdził Pijkole. Hałasu w milczeniu pokiwał głową.
  - Jak ktoś ma niską odporność na niekonwencjonalne trunki to nie powinien ich pić - powiedział z przyganą niższy z najeźdźców. - Teraz ma za swoje.
  To kompletnie rozwścieczyło Koalana, był draniem, owszem, ale ci tutaj wykończyli gościa, który sam się przyznał, że był mu winny kasę. Takich ludzi przecież ze świecą szukać! Dwa złote! Usta mu zadrżały z wściekłości. Tyle kasy poszło się... ekhem, khem. No - przepadło.
  Wkurzony błyskawicznie sięgnął po resztę obecnego na stole Sake-men, chwycił wszystkie kieliszki naraz (techniki tej nauczył się podczas swego pobytu w Sudanie, a zwała się ona TakpijąwSudan) i wypił. Moc alkoholu na chwilę rzuciła go na glebę, ale po chwili wstał. Miał co prawda trochę niewyraźną minę, ale ogólnie był w dobrej kondycji (w tym momencie błogosławił to, że w ciągu ostatnich dni zaprawiał się z przyjaciółmi różnymi mieszankami). Wszyscy obecni byli pod wrażeniem, łącznie z najeźdźcami.
  Niestety okazało się, że w tym całym szale Koalan przegapił jeden kieliszek z Sake-men. Stał on bliżej końca stołu zarezerwowanego dla Pijkole i Gokarta, ale Pijkole akurat tam nie było. Korzystając z zamieszania, Gokart sięgnął po alkohol...
  Nie zdążył.
  Pijkole, widząc co się święci, błyskawicznie dopadł do kieliszka zanim Gokart miał okazję go chwycić. Nie bardzo wiedząc co dalej zrobić wzruszył ramionami i wypił Sake-men smakując je uważnie.
  - Niezłe - pochwalił Pijkole oblizując wargi, ale słabe, moje Metylosappo jest mocniejsze.
  - Cholera, dobry jest - stwierdził Koalan cicho, patrząc z podziwem na zielonoskórego, który zdawał się nieporuszony mocą obcego alkoholu. - Mamy szansę! Nasza kolej. Spróbujcie tego! - zaserwował obu przybyszom jedną ze swoich lepszych mieszanek, której sekret poznał właśnie w Sudanie. Sukinsyni popatrzyli na stojące przed sobą literatki i bez słowa wychylili ich zawartość, nawet się nie skrzywiwszy. Arabska wóda była na nich wyraźnie za słaba. Co, właściwie, nie powinno być specjalnym zaskoczeniem.
  - Cieniarstwo - rzekł niższy, odkładając szklankę. - Dobra. Dość zabawy. Zaczynamy prawdziwy konkurs! Ka-Nappa, przygotuj się!
  Obrońcy "Naszego Świata" spojrzeli na olbrzyma z przestrachem. Teraz dopiero miało się zrobić niebezpiecznie.

Koniec rozdziału drugiego.


-> Wstęp <- | Rozdział pierwszy <- | -> Rozdział trzeci

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.