Dragon Bols logo by Gemi



Rozdział pierwszy | Rozdział drugi | Rozdział trzeci | Rozdział czwarty | Rozdział piąty
Mółwi Łan

Vendetta

Rozdział III: Pamięci Tenshinhana, Chaozu i Piccolo: nierówna walka.

Retrospekcja:
  Do "Naszego Świata" przybywają dwaj najeźdźcy. Obrońcy rozpoczynają dramatyczną walkę. Pierwszą ofiarą okazuje się Janczar, zabity przez Sake-men. Gokurde tymczasem nadal nie ma na polu walki.

  Ka-Nappa wyłamał palce, pieszczotliwie pogładził swój ulubiony kij bejzbolowy i z nieukrywanym żalem odłożył go na podłogę, tuż obok krzesła. Tak, coby był pod ręką.
  Koalan nadal nie mógł uwierzyć - wypili jego najlepszą sudańską wódę bez żadnej reakcji. Nie spotkał do tej pory nikogo tak odpornego. Zdał sobie sprawę, że ich szanse zwycięstwa są małe.
  Łysy olbrzym, z wrednym uśmiechem na ustach, wyjął zza pazuchy butelkę, na której widniał wyraźny napis "Super Poncz". Ten alkohol znał praktycznie każdy, ale rzadko zdarzało się trafić na dwie takie same receptury, gdyż każdy szanujący się konsument tego trunku doprawiał go po swojemu. Po chwili jedna ze szklanek na stole wypełniła się białawą cieczą. Ka-Nappa podsunął ją Tamtemuhamowi, lekko przy tym grożąc bejzbolem. Najwyższy z obrońców "Naszego Świata" sięgnął po naczynie niepewnie.
  - Młodości, ty nad poziomy wylatuj - powiedział, wypijając zawartość. To co działo się później trudno opisać ludzkimi słowami. Jeszcze przez jakąś sekundę po odłożeniu szklanki Tamtenham siedział spokojnie i nieruchomo, w stylu Gokarta można by powiedzieć. Ale zaraz potem zaczął drżeć razem ze swoim krzesłem, oczy wyszły mu z orbit a z gardła poczęło wydobywać się nieludzkie charczenie. Ostatecznie fiknął kozła i razem ze swoim meblem wylądował na podłodze, nadal wijąc się w konwulsjach.
  - Tamtenham! - krzyknął Koalan ze zrozumiałą rozpaczą pobrzmiewającą w głosie. Właśnie umierał mu kolejny potencjalny dawca organów. Nie licząc może wątroby.
  Szybki zamach bejzbola Ka-Nappy obrócił krzesło Tamtegohama w drzazgi. Ten środek perswazji skutecznie przyhamował małego drania, który już miał się rzucić na portfel... ekhem, na pomoc przyjacielowi.
  Tamtenham tymczasem zaczął się powoli podnosić, nie wyglądał najlepiej, a dokładniej mówiąc, wyglądał fatalnie. A jeszcze dokładniej - dużo gorzej niż zwykle.
  - Wstań... powiedz "nie jestem sam"... - wyjęczał, wstając z trudem. Jakimś cudem utrzymywał się na nogach, ale za to mocno kiwał na boki, zupełnie jakby próbował utrzymać równowagę na okręcie w czasie sztormu. Super Poncz Ka-Nappy chyba okazał się chyba trochę za mocny i pozrywał mu wiązania nerwowe na lewej ręce, gdyż zwisała ona bezwładnie przy boku. Podszedł do stolika i oparł się o niego, by się nie przewrócić.
  - Hamie, żyjesz? - zapytał Koalan.
  - Mały krok dla mnie... - jęknął Tamtenham - wielki skok dla ludzkości. - Jednocześnie wyciągnął z uchwytu przy pasie butelki i zaczął przygotowywać kontrę dla Ka-Nappy. Szło mu raczej słabo, bo mógł się posługiwać tylko prawą ręką. Wiadome było, że firmowych alkoholi każdego z knajpiarzy nie dało się przechowywać gotowych, gdyż na dłuższą metę przeżerały się przez każde szkło. Dlatego stali klienci nosili przy sobie tylko znacznie mniejszego kalibru składniki, z których w razie potrzeby przygotowywali odpowiednie napitki.
  Pijkole i Koalan mieli wyjątkowo czarne myśli obserwując wysiłki sojusznika. Gokart nadal wpatrywał się w pustkę. Hałasu gdzieś zniknął, czego nikt z pozostałych obecnych nie zauważył.
  - Coś kiepsko wam idzie - zauważył Ka-Nappa, następnie spojrzał wprost na Tamtegohama i dodał: - Ty to chyba wykitujesz przy następnej kolejce.
  - Co ty wiesz o zabijaniu? - odparł Ham, zaciskając z wysiłku zęby i nadal dolewając po trochu każdego swojego specjału do stojącej przed nim szklanki.
  Nagle spod stołu wynurzył się Hałasu. Karzeł mrugnął do Koalana i Pijkole porozumiewawczo dając znaki jakby coś wiązał i wskazał trzymany w dłoni kij, który najwyraźniej podprowadził Ka-Nappie.
  W tym momencie został przez niego dostrzeżony.
  - Moja kija! - ryknął olbrzym, ze zdenerwowania tracąc koncentrację, której potrzebował do używania poprawnych form gramatycznych. - Oddawajcie!
  - Musiałbyś mnie najpierw złapać! - zadrwił z niego jazgotliwie Hałasu, jednocześnie wytykając język.
  "Samobójca, czy co???" - przemknęło jednocześnie przez myśl Pijkole i Koalanowi.
  - Oszalałeś? - zdążył nawet powiedzieć łysy drań.
  - Oż ty, mały! - Ka-Nappa poderwał się z miejsca. Hałasu uśmiechnął się drwiąco. Wielkolud próbował się ruszyć, jednak okazało się to niewykonalne.
  - Hałasu związał mu sznurówki! - rzucił Koalan, zauważając ten fakt.
  - Nawet nie drgnij! - syknął niższy z najeźdźców, ale było już za późno. Ka-Nappa kompletnie stracił równowagę i w tym momencie był w początkowej fazie przewracania się, które, zważywszy jego masę, mogło okazać się na tyle bolesne, że wyłączyłoby go z wszelkiej dalszej konkurencji.
  Niestety, nawet najlepsze plany miewają słabe punkty. Hałasu źle ocenił wzrost potężnego Ka-Nappy i swoją odległość od przewracającego się giganta. Uśmieszek na jego twarzy zmienił się w grymas przerażenia w momencie, kiedy zorientował się, iż dwieście kilo mięśni spada prosto na niego.

  ***ŁUP***

  Przez chwilę panowała konsternacja. Pierwszy odezwał się Pijkole.
  - No cóż, przynajmniej jego ofiara nie poszła na marne, jednego mniej.
  Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy Ka-Nappa podniósł się po chwili bez najmniejszego uszczerbku - widocznie upadek na Hałasu zamortyzował impet. Sam Hałasu nie był przez to w najlepszym stanie. Właściwie, to był w stanie beznadziejnie kiepskim.
  Ka-Nappa podniósł się, zdecydowanym ruchem zerwał związane sznurowadła, chwycił kija i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
  - Chyba nie wiecie z kim macie do czynienia - uśmiechnął się, wypluwając przy okazji jednego zęba. - Czas na kolejną rundę.
  Pijkole zamyślił się, co oznaczało dla niego spory wysiłek, choć może nie tak gigantyczny jak dla innych bywalców "Naszego Świata" - w przeciwieństwie do nich używał czasami głowy jako czegoś innego niż miejsca wlotu alkoholu. Umiarkowanie często, ale jednak.
  - Te, Koalan, musimy zaatakować razem, jeśli dostanie podwójną dawkę może nareszcie zareaguje.
  - Świetny plan - pochwalił przyjaciel Ka-Nappy, który trochę podsłuchiwał. - Ale raczej wam nie pomoże.
  - Przestaniesz się tak głupawo uśmiechać jak Gokurde wstanie - odparł Pijkole.
  Te słowa trochę zaskoczyły jego rozmówcę, ale na rozwinięcie tego jakże ciekawego wątku konwersacji nie było specjalnie czasu. Ka-Nappa się zniecierpliwił.
  - I co to ma być za konkurs? Dajcie coś do picia, bo kończymy! - Dla podkreślenia swych słów z finezją zawinął bejzbolem nad głową.
  Tamtenham i jego super-mieszanka wciąż jeszcze nie byli gotowi. Pijkole postanowił zareagować i podsunął przeciwnikowi swoją własną wersję Super Ponczu, przyprawioną bardzo ostro. Koalan zrobił to samo.
  Ka-Nappa spojrzał na obie literatki z politowaniem i wypił je po kolei. Tym razem przynajmniej zareagował. Zachwiał się lekko na krześle i beknął głośno. Pijkole i Koalan, korzystając z okazji podsunęli mu kolejne porcje, ale Ka-Nappa, mimo całej swej tępoty, nie dał się nabrać na taki numer.
  - No, już lepiej - powiedział. - Ale teraz wy - polał im i już miał podsunąć szklanki, kiedy powstrzymał go gest Temtegohama. Wyraz zacięcia na twarzy największego z obrońców "Naszego Świata" sugerował, że żarty się skończyły.
  - Litwo ojczyzno moja... - zaczął Tamtenham sięgając po szklankę i jednocześnie podsuwając Ka-Nappie własną mieszankę. Żółtawy napój wydzielał z siebie nieprzyjemne opary, wręcz czuło się jego moc.
  - O-Cholera! - powiedział Koalan.
  - Co? - zapytał Pijkole.
  - To Kick-O-Cholera! To daje naprawdę niezłego kopa!
  Faktycznie, był to najsilniejszy znany Tamtemuhamowi trunek, jeden z najmocniejszych znanych w ogóle w okolicy.
  - Pijemy jednocześnie, tak? - zgadł Ka-Nappa.
  - Ty jesteś jak zdrowie - potwierdził jego przeciwnik.
  - No dobra - zgodził się "bejzbolista." - Na trzy. Jeden... dwa... pięć...
  - Trzy - poprawił drugi Sukinsyn.
  - Trzy!
  Wypili równocześnie. Ka-Nappa, ku ogólnemu zdziwieniu, kompletnie osłupiał, skóra zaczęła mu lekko parować. Wydawało się, że ta dawka była dla niego za mocna i zaraz zdrowo glebnie, jednak po sekundzie otrząsnął się i znowu drwiąco uśmiechnął. Tymczasem Tamtenham miał kłopoty.
  - Ile... cię... trze... ba... ce... nić... - Nigdy nie było mu dane dokończyć tego zdania. Nagle puścił uszami i nosem dym, po czym nieprzytomnie zwalił się na podłogę. W ten sposób "Nasz Świat" stracił kolejnego, trzeciego już, obrońcę.

  Ka-Nappa z politowaniem spojrzał na leżącego na podłodze Tamtegohama.
  - To samo czeka was wszystkich - powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.
  - Ale najpierw udostępnicie nam "Dragon Bols". Słyszałem, że jeden łyk może nas uczynić nieśmiertelnymi.
  - Skąd o tym wiecie? - odruchowo zapytał Pijkole.
  - Czyli to prawda? - Niższy zmarszczył brwi. - Ty coś wiesz...
  Pijkole nie odpowiedział, zaczynając się nieco pocić pod czapką bejzbolówką. Gorsza od oberwania kijem Ka-Nappy wydawała mu się tylko sytuacja, w której dwa Sukinsyny wyciągałyby z niego informacje odnośnie receptury "Dragon Bolsa".
  - Kiepsko to widzę - stwierdził pesymistycznie Koalan. - Myślisz, że mamy jakieś szanse?
  - Nie sądzę - mruknął pod nosem Pijkole. - Może mielibyśmy, gdyby Gokurde zdążył się obudzić.
  - Co ty tam mamroczesz? - zainteresował się niższy z najeźdźców. - Gokurde? Mówicie o Tatarakko?
  - Tak. - Wskazał leżącego pod ścianą, ubranego w czerwone spodnie i czarną bluzę "Metallica" Gokurde. - Lada chwila się obudzi.
  - A nie wygląda - skomentował Sukinsyn. - No, ale powiedzmy, że damy wam dziesięć minut. Muszę się odpryskać... a wy tymczasem możecie, na przykład, pozbierać te wszystkie zwłoki. - Z tymi słowy wyszedł na zaplecze, gdzie znajdowała się toaleta, zwana potocznie kiblem.
  Pijkole postanowił wykorzystać dodatkowy czas produktywnie. Zalegającymi ciałami obrońców "Naszego Świata" się nie przejmował, zwłaszcza, że tylko Hałasu zdawał się detnięty na stałe. Idioci, ale twardziele!
  Podszedł za to do Gokurde, potrząsając nim lekko i próbując dobudzić. Bez skutku. Już miał przejść do kopania po nerkach, gdy zbliżył się Koalan.
  - Źle to wygląda, nie?
  - Ano - potwierdził zielonoskóry, rezygnując z budzenia Gokurde. - Ale zaczynam widzieć cień szansy dla nas. Możemy wykorzystać słaby punkt tego Ka-Nappy.
  - To on ma jakieś słabe punkty? - Kolan uważnie spojrzał na zabijającego czas dłubaniem w nosie olbrzyma. - Niby gdzie?
  Pijkole uśmiechnął się po swojemu, szatańsko.
  - Tam, gdzie każdy facet...
  - Auuu... - Koalana zabolało na samą myśl, ale zaraz potem na jego twarzy pojawił się odpowiednio sadystyczny wyraz. - To jest pomysł! Ale jak chcesz go trafić? Kiedy podejdziesz on wygrzmoci ci mózg z czaszki tym bejzbolem.
  - Spoko. Wszystko przemyślałem. Ty odwrócisz jego uwagę.
  - Aha, no to w porzą... - Nagle zamarł. - Co!?! Żartujesz!!
  - Nie.
  - Ale...
  - Żadne "ale". To jedyne wyjście!
  - A jak mnie zabije?
  - No cóż... - Pijkole bezradnie rozłożył ręce - to ofiara którą jestem w stanie ponieść.
  - Chwila, moment - zbulwersował się mały łysy drań. - Dlaczego to ja mam być ofiarą? To przecież twój plan!
  - Zamiast zrzędzić lepiej się przygotuj, ten mały wraca.
  Vendetta powrócił do stolika znacznie bardziej odprężony i rozwalił się wygodnie na niewygodnym krześle.
  - No i jak tam, obudził się? - Spojrzał przelotnie na Gokurde, leżącego z głową w kałuży piwa. - Widzę, że nie. Dobra, szkoda naszego czasu. Dokończmy ten konkurs picia i bierzemy się za ten bar.
  Pijkole i Koalan także podeszli do miejsca "bitwy". Koalan nie miał zbytniej wprawy w odwracaniu czyjejś uwagi, ani nie był też specjalnie błyskotliwy, więc po prostu chwycił jakiś kufel i "przypadkiem" wylał go prosto na Ka-Nappę.
  - Tyyyyyyyy... - z gardła giganta wydobył się wściekły warkot. - Ja cię zaraz... - postąpił dwa kroki w kierunku łysego uszola, ale w tym momencie znienacka wyskoczył z boku Pijkole i z chirurgiczną niemal precyzją, po średnim zamachu, umieścił swą stopę w kroczu Ka-Nappy.
  Zadzwoniło metalicznie.
  W "Naszym Świecie" rozległ się krzyk bólu. Krzyczał Pijkole, skacząc na jednej (lewej) nodze, a obiema rękami trzymając się za duży palec prawej.
  Dwa Sukinsyny roześmiały się na ten widok.
  - Sprytny plan - stwierdził ten niższy - ale teraz już wiecie czemu mojego przyjaciela zwą Ka-Nappą-O-Żelaznych-Jajcach.
  Pijkole nie odpowiedział, ciągle skacząc, aż wreszcie poślizgnął się na rozlanym przez Koalana piwie i rymsnął o podłogę. Jakieś piętnaście sekund milczenia później wstał nieco chwiejnie i opadł na krzesło, na pół zamroczony.
  - Ale dół... - stwierdził rozsądnie mały łysol.
  - Dobra, kończmy tę akcję, bo zaczyna mi się spieszyć. - Niższy spojrzał na zegarek, ale ten mu nie chodził, więc go olał (nie, nie dosłownie). - Ka-Nappa!
  - T'jest - zasalutował olbrzym, podsuwając Super Poncz Gokartowi. Ten, pozbawiony opieki Pijkole, chwycił szklankę i wydoił ją jednym duszkiem, co nawet wywarło pewne wrażenie na najeźdźcach. Zwłaszcza, że przeżył i to bez widocznego uszczerbku na zdrowiu. Ka-Nappa to nawet nie uwierzył własnym oczom i nalał mu drugą. I tym razem Gokart przetrwał, choć przy przełykaniu lekko drgnęła mu brew.
  - Hola, hola, ty wielki łysy draniu! - zaprotestował mały łysy drań, czyli Koalan. - Bez takich! Omijasz kolejki!
  - No w sumie... Dobra, dawaj co tam masz.
  - Co mam? - W lewym oku Koalana pojawił się błysk draństwa. - Dobra! Przygotuję ci, stary, taki trunek, że ci główka eksploduje!
  Uznawszy iż nastała czarna godzina postanowił sięgnąć do przepisu właśnie na taką godzinę przygotowanego. Zaczął stawiać na stole buteleczki, fiolki, słoiki i inne szklane naczynia zdolne do przechowywania różnych substancji w postaci płynnej, półpłynnej i sproszkowanej. Niczym mistrz zestawu "mały gorzelnik" zaczął je mieszać w odpowiednich proporcjach i kolejności. W tym momencie stał się niemal artystą. Niewprawne oko nie nadążyłoby za jego dłońmi, poruszającymi się od butelki do butelki z zadziwiającą prędkością.
  - Ponieważ to zapewne chwilę potrwa - stwierdził rezolutnie Pijkole, który zdążył w tym czasie wstać - to najpierw spróbuj mojego specjału. - Podsunął Ka-Nappie "Kib Last Drink", kolejny, po Super Ponczu, alkohol znany i lubiany wszędzie, i także występujący w tysiącu odmian. Nazwę trunek ten zawdzięczał niejakiemu Kibowi, który jako pierwszy w historii wykorkował po jego spożyciu. Wersja serwowana przez Pijkole dymiła czarno i wydzielała ostry, drażniący nozdrza zapach.
  Olbrzymi Sukinsyn, nieco zaskoczony, wypił zupełnie bez strachu i wydawało się, że także bez skutku. Dopiero po chwili dostał lekkich drgawek, charknął raz czy dwa a jego twarz przeżył grymas bólu. Na tym jednak efekty Kib Lasta się skończyły.
  - Skopałeś sprawę - stwierdził Koalan. - Teraz zanim wypije mojego drinka będziemy musieli przetrwać jeszcze jedną kolejkę.
  - Spoko, wszystko przewidziałem. Gokart przyjmie ją za nas, najwyżej padnie.
  Tymczasem Ka-Nappa wyciągnął zza pazuchy swój własny Kib Last Drink, nalał porcję i podsunął ją obrońcom "Naszego Świata". O ile wersja Pijkole wyglądała groźnie, to w wydaniu olbrzymiego łysola, Kib Last sprawiał zabójcze wrażenie. Dymił niby podobnie, ale to było jak porównywanie ogniska z pożarami lasów w Kalifornii.
  Niezależnie od tego jak odporny Gokart by nie był na alkohol, to jednak nie miał większych szans na przetrwanie tej kolejki i najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę, gdyż nie przejawiał większej ochoty do wypicia drinka. Pijkole syknął na niego raz czy dwa, ale bez skutku, bo dzieciak był cwańszy niż na to wyglądał. Co nie było trudne, jako że wyglądał trochę jak warzywo.
  Ka-Nappa zniecierpliwił się, a ponieważ był trochę rozdrażniony, przestał się patyczkować i od razu sięgnął po bejzbola. Pijkole powstrzymał go gestem, reagując w ostatnim momencie. Jeszcze chwila i wszyscy na własne oczy ujrzeliby zawartość czaszki Gokarta i przekonali się czy jego nieruchawość nie była spowodowana poważnymi ubytkami istoty szarej.
  - Spokojnie - zaczął zielonoskóry niepewnym głosem - jak on nie chce, to ja wypiję.
  Drżącą ręką sięgnął po drinka. Z przestrachem popatrzył na wydobywający się z niego czarny, gryzący dym i w końcu wychylił szklankę jednym duszkiem.
  Strach opisywać co się potem działo. Pijkole najpierw zatkało, potem zaczął charczeć, a w końcu potępieńczo wyć. Oczy niemal wypłynęły mu z oczodołów, mózgoczaszka spuchła i wydawało się, że głowa eksploduje. W końcu, na szczęście dla siebie, widowiskowo fiknął w powietrzu nogami i padł.
  - O nie! To już koniec! - zawołał Koalan.

Koniec rozdziału trzeciego.


-> Wstęp <- | Rozdział drugi <- | -> Rozdział czwarty

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.