
Rozdział 01 | Rozdział 02 | Rozdział 03 | Rozdział 04 | Rozdział 05 | Rozdział 06 | Rozdział 07 | Rozdział 08 | Rozdział 09 | Rozdział 10 | Rozdział 11 | Rozdział 12 | Rozdział 13 | Rozdział 14 | Rozdział 15
Rozdział 04
  Korytarze głównej bazy wojskowej przemierzała postać: niosąca dwie rzeczy: słoik z jakimiś proszkami oraz dzban ze zgniłozielonym płynem. Był to Kivi, przedstawiciel rasy Chinwiskerów. Owa rasa charakteryzowała się kilkoma cechami: fioletową skórą, brakiem nosa oraz dwoma czułkami, lub jak kto woli wąsami na podbródku. Kivi odziany był w czarną imperialną zbroję nowej klasy, czyli bez zbędnych naramienników.
  Idąc, Chinwiskers myślał nad ostatnimi rozkazami swojego pana.
  "Najpierw każe mi przynieść środki na kaca, a za chwilę gada przez scouter, żeby mu nie przeszkadzać bo ma dużo pracy. Nigdy go nie zrozumiem".
  Kivi zdecydował, że odniesie wszystko na stołówkę. Oddał aspirynę i koktajl kucharzowi, po czym zauważył, że przy jednym ze stolików siedzi Dodoria. Podszedł do niego i chrząknął. Osobnik zasiadający przy stole podniósł wzrok. Był różowy, gruby, miał na głowie coś w stylu kolców i podobnie jak Kivi nosił imperialną zbroję. Przed nim na stole stała miska wypełniona udkami jakiegoś zwierzaka.
  - Dodoria, wiesz, że takie obżeranie się jest nie zdrowe - zaczął Kivi.
  - Ale ja jeszcze rosnę - bronił się Dodoria.
  - Chyba wszerz - burknął Chinwisker.
  - A ty znów bawisz się w mistera przyzwoitości - dobiegł glos zza pleców Kiviego. Pierwszy przyboczny Freezera obrócił się na pięcie aby zobaczyć kto stoi za nim.
  - Ginyu - powiedział, przewracając oczami, Kivi.
  - Dla ciebie, pułkownik Ginyu. Nie zapominaj, że ja jestem tu dowódcą kiedy Freezera nie ma w bazie.
  - A ja jestem jego pierwszym przybocznym, więc jeśli chodzi o uprawnienia to mam prawie takie same jak twoje, "GINYU".
  Ginyu już chciał kontynuować swój wywód, ale dostał zgłoszenie na swój scouter i musiał iść tam gdzie był akurat potrzebny.
  - A temu co? - spytał kolegę po fachu Dodoria.
  - To przez to, że jego oddział "Ginyu Force" został rozgromiony na Alternusie - powiedział Kivi, siadając na przeciwko swojego rozmówcy Kivi.
  - Alternus? Czy to nie jedna z planet Sluga? - powiedział "różowiutki" połykając kolejne udko.
  - Tak. Mieli tam wykonać jakaś misję, ale wpadli w pułapkę i całego oddziału przeżył tylko Ginyu. Po tym wydarzeniu zrobili z niego pułkownika i zesłali tu. Kiedyś dało się z nim porozmawiać, a teraz stał się dupkiem.
  - Do "koloni karnej", hehe... - zaczął śmiać się Dodoria.
  - Tu się nie ma z czego śmiać, w końcu nie on jeden tu trafił - powiedział na to "fioletowy" spoglądając na drugiego przybocznego.
  - Hej... ja tą bazę nieumyślnie rozwaliłem. A ty, czemu tu jesteś? Też musiałeś coś namieszać skoro tu jesteś. Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
  - Co namieszałem, to namieszałem. Myśmy się powinniśmy cieszyć, że za karę nie posłali nas choćby na front na Malakrze. Ja się mogę z Freezerem pomęczyć jeśli to ma być zapłata za moje życie.
  - Taaa... - powiedział, a raczej wymamrotał tamten mając w ustach jeden z ostatnich już kąsków.
  - Nie mówi się z pełnymi ustami - pouczył Dodorię Kivi.
  - Wiesz, Ginyu to dupek, ale trochę racji ma. Więc jak się nie zamkniesz to zrobię z ciebie drugie śniadanie - zaczął się już irytować drugi przyboczny. W tej właśnie chwili dobiegł ich dźwięk dochodzący ze scouterów:
  "Czerwony alarm, intruz w bazie. Powtarzam: czerwony alarm, intruz w bazie."
  Obaj momentalnie poderwali się z ze swoich siedzeń i zaczęli biec w stronę wyjścia, Dodoria złapał ostatnie udko i zaczął je jeść w drodze.
  - Dodoria, jedzenie w biegu jest niebezpieczne, można się udławić. - Po raz kolejny Kivi udzielił rady swojemu towarzyszowi. Gdy pierwszy przyboczny kończył mówić w jego stronę pomknął pocisk ki, który został wystrzelony przez Dodorię. Kivi uniknął pocisk rzucając się na podłogę, a wspomniany wcześniej ki blast zrobił nowe okno w ścianie stołówki.
  - Co ty robisz! - wydarł się Chinwisker.
  - Ostrzegałem cię. Wiesz chyba już wiem dlaczego cię tu zesłali - powiedział Dodoria, po czym zniknął w korytarzu. Kivi nie zwlekając długo podniósł się i ruszył w pogoń za wątpliwym przyjacielem.
  Dyter nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji. Dostawał mocne cięgi i nie mógł nic na to poradzić. Twarz miał całą w żółtej krwi, wypływającej z przetrąconego nosa oraz rozciętych warg.
  Rozejrzał się i zobaczył, że siły Imperium uzyskały sporą przewagę, a "ściana" żołnierzy cesarstwa została zepchnięta o dobre kilkadziesiąt metrów. Był to powód do radości, ale on nie myślał o tym. Miał teraz na uwadze swoją walkę.
  Jego przeciwnikiem była kobiet, a przynajmniej tak można było wnioskować po jej sylwetce, ponieważ kask i zbroja skrzętnie ukrywały tożsamość. Wojowniczka posiadała cztery ręce i była podobnego wzrostu co Dyter, czyli około metra sześćdziesięciu. "Cesarska" ruszyła po raz kolejny na Jara-jina atakując nogą. Czerwonoskóry zablokował cios kolanem i wyprowadził prawy prosty w głowę przeciwniczki. Trafił w powietrze. Jego przeciwniczka była tak szybka, że nie tylko uniknęła ciosu, ale także zdążyła "zajść" za niego i zaatakować serią przy użyciu wszystkich swoich rąk. Dyter był o wiele wolniejszy, ale bardziej odporny i mimo, że otrzymał sporo ciosów, czuł się tak jakby otrzymał dwa lub trzy potężne.
  Odleciał na kilka metrów aby nabrać rozpędu. Nie zdążył. Gdy osiągnął zadowalającą go odległość, przeciwniczka podleciała do niego z wręcz przerażającą szybkością. Żołnierz Imperium zarobił kilka ciosów w brzuch, co go na chwilę zamroczyło, a w takiej walce chwila to bardzo długo. Kobieta złożyła wszystkie swoje cztery ręce w jedną pięść, wykonała obrót o sto osiemdziesiąt stopni i uderzyła go w bok głowy posyłając lotem koszącym w dół.
  Dyter nie był zdolny w żaden sposób wyhamować i czekał aż uderzy w powierzchnię wody. Na pewno by się tak stało gdyby nie zderzył się z właśnie przelatującym Wardem. Monsturn bardzo boleśnie odczuł to spotkanie, ale zachował zimną krew i trzymając Dytera wyhamował nadany mu zderzeniem rozpęd. Czerwonoskóry spojrzał na swojego wybawiciela. Twarz Monsturna była porządnie obita, w kilku miejscach miał popękaną zbroję. Musiał walczyć z jakimś potężnym żołnierzem. Mimo to, jego seledynowa twarz przedstawiała zawadiacki wyraz. Ward był gotowy na więcej, dużo więcej.
  - Ward musisz mi pomóc! - krzyknął Dyter, aby jego głos przebił się przez panujący huk jęków, wybuchów, pękających zbroi i inne odgłosy walki.
  Monsturn nie odpowiedział tylko kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Puścił srebrnowłosego w momencie gdy obok nich przeleciał spory pocisk ki. Obaj zauważyli zbliżającą się do nich z dużo szybkością postać, która okazała się być przeciwniczką Dytera - najwyraźniej chciała dokończyć dzieła.
  Obaj Imperialni ruszyli w stronę kobiety i zaatakowali nogami. Wojowniczka sparowała ich ciosy i zaczęła po raz kolejny swoją mordercza szarżę. Mężczyźni przez jakiś czas nawet dobrze sobie radzili i nie dość, że blokowali większość z ciosów to udawało im się co jakiś czas wyprowadzić kontrę. Jednak z czasem szło im coraz gorzej. Kontry były coraz rzadsze, a ciosy wroga coraz liczniej ich dosięgały. W pewnym momencie było już jasne, że jeśli to będzie trwało dłużej zostaną brutalnie zmasakrowani.
  - V5! - krzyknął Dyter, po czym on i Ward skoczyli do góry.
  Cesarska pomknęła za Jara-jinem. Czerwonoskóry wystrzelił w nią serię pocisków ki. Kobieta odbiła wszystkie i jeszcze przyśpieszyła. Na to właśnie liczył Dyter, ponieważ gdy on się zajmował wrogiem, Monsturn kończył już ładować ki. Po krótkiej chwili był już gotowy i wystrzelił dużych rozmiarów falę energii. Przeciwniczka nie była w stanie już uniknąć ataku, więc zatrzymała się i ustawiła aby przyjąć go na blok. Jednak Ward w ostatniej chwili skręcił falę i puścił ją obok niej. To zdezorientowało przeciwniczkę, a takie właśnie były założenia ich planu. Dyter rozpędził się i wbił kolanem w kask zdezorientowanej kobiety. Spod jego kolana trysnęła krew i bezwładne ciało wroga spadło do rzeki.
  Jara-jin i Monsturn spojrzeli na sytuację bitwy. Wojska Imperium zepchnęły Cesarskich już nad brzeg rzeki, co oznaczało, że zwycięstwo ich towarzyszy broni jest już tylko kwestią czasu.
  Zerd właśnie dobijał kolejnego wroga i był już skrajnie wycieńczony, gdy zobaczył Natha walczącego z pięcioma żołnierzami wroga. Chciał rzucić się na pomoc, ale zauważył dwóch nowych przeciwników. Jeden był już gotowy do zaatakowania go swoją ki, a drugi leciał na jego przyjaciela z mieczem. Był to moment, w którym musiał wybrać. Kogo ratować, siebie czy Natha?
  Wątpliwości zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Zebrał tyle ki aby zabić, a następnie wystrzelił ją w stronę szarżującego z mieczem wroga. Jego decyzja nie była jasna nawet dla niego. Ratował kogoś, kogo znał dopiero od kilku tygodni. Ledwo miesiąc. Ale to nie był czas na rozterki. Pocisk dosięgnął celu i uśmiercił szermierza. Zerd poczuł, że w jego stronę leci strumień energii. Nie było już czasu na unik czy blok. Był tylko czas na umieranie.
  W chwili gdy energia dosięgła pleców Monsturna potężna eksplozja rozświetliła niebo, a po chwili wyleciało z niej bezwładne ciało Zerda, które następnie uderzyło o taflę wody, jednak nie martwe.
  W chwili gdy strumień śmiercionośnej energii zderzył się z młodym żołnierzem, on instynktownie przybrał swoją drugą formę - po raz pierwszy w życiu. Co prawda nie uchroniło go to przed ranami i utratą przytomności, ale uratowało mu to życie. Zerd unosił się na powierzchni wody pośród ciał poległych żołnierzy. Wyglądało to, jakby cała rzeka składała się z trupów.
  Monsturn był ciężko ranny przez co ciągle tracił i odzyskiwał świadomość. W momentach, w których był przytomny dostrzegł walkę na brzegu, na którym znajdował się obóz cesarski. Później ujrzał pożar. Teraz miał pewność, że Imperium zwyciężyło w tej bitwie i jego zbliżająca się śmierć nie pójdzie na marne. Były jednak rzeczy, których bardzo żałował. Nie pogodził się nigdy z ojcem nie powiedział o swoich uczuciach, dziewczynie, która mu się podobała. Żałował także tego, że nikt nie będzie go pamiętał, i że umiera mając dopiero dziewiętnaście lat. Po czym po raz kolejny stracił przytomność.
  Król Vegeta czekał w swojej komnacie na syna. Potrzebował jego pomocy. Został wybrany królem, ponieważ był najsilniejszy z rasy, ale kiedy dochodziło do polityki czy knowań, to tak naprawdę leżał i kwiczał.
  Jego syn, wychowany przez najlepszych nauczycieli z całej galaktyki bardziej się nadawał do wymienionych wcześniej rzeczy. Poza tym Vegeta uważał, że jego potomek się po prostu z tym urodził. Nigdy nie przejawiał zdolności do zwiększania swojego poziomu mocy, ale kiedy chodziło aby kogoś zniszczyć nie używając bezpośrednio siły, zawsze osiągnął swój cel. Król Sajanów czekał jeszcze pół godziny. Zaczął się już irytować, ponieważ nie mógł się przyzwyczaić do braku punktualności swojego syna.
  W końcu drzwi komnaty otworzyły się i pojawił się w nich Książę Vegeta.
  - Witaj, ojcze - powiedział młody Saiyan, klękając przed królem.
  - Witaj, mój synu - odpowiedział ojciec.
  - Dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy o generale Bardocku, ojcze.
  - Dobrze się spisałeś, mój synu, a teraz powiedz czego się dowiedziałeś.
  - No więc, chodzą słuchy, że Bardock chce wszcząć rebelię przeciw tobie.
  - Zabiję go!
  - Niestety, nie możesz go zabić od tak ojcze. On ma spore poparcie w społeczeństwie, a także część armii jest mu ślepo oddana. Jest mu oddana bardziej niż tobie. Jeśli chcesz go zniszczyć musisz najpierw zniszczyć jego imię, reputacje, poparcie.
  - Ale jak? Jak mam to zrobić?
  - Na razie jeszcze nie możemy go powstrzymać, nie mamy dowodów, pretekstów, żadnego punktu zaczepienia, nic. Ale możemy opóźnić jego plany i to o sporą ilość czasu.
  - A w jaki sposób chcesz tego dokonać?
  - Wyślemy go na front, pod pretekstem dopilnowania kondycji naszych wojsk, aby nie przynosiły nam wstydu.
  - Świetny pomysł, a my przez ten czas będziemy mieli czas na zorganizowanie jakiś zamachów na jego reputację.
  - No właśnie. Widzisz ojcze, jak chcesz to potrafisz. A teraz wybacz mi, ale muszę rozesłać szpiegów - powiedział książę udając się do wyjścia.
  - Oczywiście - odpowiedział król. Mimo, że jego syn był drugo- a może nawet trzeciorzędnym wojownikiem, Vegeta bardzo go cenił, szanował i był z niego dumny, choć nazwanie tego miłością byłoby już drobną przesadą. Sajanie byli rasą, która ponad wszystko ceniła siłę i odwagę. Młody książę nie posiadał ani jednej z tych cech, dlatego właśnie jego ojciec uważał go za pożytecznego i nic więcej. Dlatego też nie był godzien przejąć tron.
  Tylko najsilniejszy Sajan może sprawować władzę na planecie, a w przyszłości może i poza nią.
Rozdział pierwszy <- | Rozdział trzeci <- | -> Rozdział piąty
Autor: Tytus
Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.