Dragon Ball PH logo by Zaria
Rozdział 01 | Rozdział 02 | Rozdział 03 | Rozdział 04 | Rozdział 05 | Rozdział 06 | Rozdział 07 | Rozdział 08 | Rozdział 09 | Rozdział 10 | Rozdział 11 | Rozdział 12 | Rozdział 13 | Rozdział 14 | Rozdział 15

Rozdział 05

  Główna Baza wojskowa na Xenomorf była bardzo spokojnym miejscem, a to za sprawą faktu, że rodzinna planeta zmiennokształtnych leżała daleko od linii frontu. Nie odbywały się też tu żadne ważne wydarzenia, ponieważ stolicą Imperium była Core. Teraz jednak baza była w pełnej gotowości bojowej, a to za sprawą pewnego osobnika.

  Dodoria i Kivi biegli jednym z korytarzy jednostki wojskowej. Przez scoutery dowiedzieli się, że ścigają szpiega, a mianowicie Bass-jina ubranego w cesarską zbroję. Fakt, że szpieg posiada taki ubiór a nie inny bardzo zdziwił Chinwiskersa. Szpieg powinien być ubrany tak, aby wmieszać się w otoczenie i nie przyciągać zbędnej uwagi, a taka zbroja przecież rzucała się w oczy. Jedynym wytłumaczeniem, jakie przychodziło w tej chwili fioletowoskóremu na myśl była pewna zdolność, jaką posiadała rasa Bass, a mianowicie wyjście poza czas poprzez wstrzymanie oddechu.
  Biegli tak jeszcze przez dłuższą chwilę, kierując się wskazówkami z centrum dowodzenia oraz informacjami uzyskanych od innych grup poszukujących, które otrzymywali poprzez swoje scoutery, gdy za zakrętem Dodoria zauważył małego osobnika o zielonej skórze i czworgu oczu.
  - Jest! - krzyknął różowiutki, po czym rzucił się na swoją ofiarę.
  - Dodoria, stój! - ryknął Kivi, aby powstrzymać swojego towarzysza. Jednak było już za późno. Dodoria najpierw przygniótł swoją ofiarę cielskiem, a następnie zaczął ją niemiłosiernie okładać. Kivi podbiegł do swojego współpracownika i powiedział zrezygnowanym głosem.
  - Kurde... Dodoria, to nie ten.
  - Co? - powiedział Doduś schodząc z tego, co zostało po żołnierzu Imperium.
  - No spójrz na jego pancerz, jest imperialny - powiedział Kivi pokazując na popękany pancerz ofiary różowiutkiego.
  - Ja tam się nie znam, najpierw walę potem pytam - ripostował z pretensją w głosie Dodi.
  - Właśnie widzę. Dobra, zanieś go do ambulatorium, bo widzę, że jeszcze zipie. Jak przeżyje to może mniej się nam oberwie od Ginyu, więc leć! - Dodoria, nie zastanawiając się długo, zebrał na wpół żywego osobnika i pobiegł do sali medycznej.   Kivi natomiast skontaktował się przez scouter z centrum dowodzenia, aby dowiedzieć się gdzie ma teraz się udać. Został powiadomiony, że nie musi się już uganiać za "cieniami", ponieważ intruz został złapany w magazynie spożywczym, gdy nie mógł już utrzymywać stanu "wyjścia". Kiviego bardzo ucieszyła ta wiadomość, ale za chwilę nastąpiła rzecz o wiele mniej przyjemna. Ze scoutera popłynął głos kogoś z obsługi centrum dowodzenia:
  "Pierwszy przyboczny Kivi ma się stawić u Pułkownika Ginyu w celu wyjaśnienia incydentu utraty jednego żołnierza."
  - Kurde, czyli on jednak umarł. No, może nie będzie aż tak źle w końcu to nie ja go zabiłem, zwalę całą winę na Dodorię - powiedział do siebie Chinwiskers, po czym udał się do centrum dowodzenia.
  Dodoria przebywał właśnie w ambulatorium i rozmawiał z przebywającym tam lekarzem, gdy otrzymał podobną wiadomość, co jego kompan. Nie zwlekając udał się do sali gdzie znajdował się Ginyu. Co prawda Kivi i Dodoria byli przybocznymi samego księcia, co dawało im to spore uprawnienia oraz przywileje (czasami nawet większe niż rogacza), ale jeśli chodzi o hierarchię wojskową to Ginyu był od nich o piętro wyżej.
  Stanęli przed drzwiami prowadzącymi do miejsca, w którym czekało ich dużo spowiadania i tłumaczenia.
  - Ty wchodź pierwszy, to przez ciebie jesteśmy w tym gównie - powiedział, a raczej warknął Kivi.
  - Ale ty mogłeś mnie powstrzymać. Nie zapominaj, że tobie też się oberwie - odparł Dodi.
  - Za, jakie grzechy pokarali mnie pracą z taka górą tłuszczu jak ty? - spytał z dezaprobatą w głosie Kivi.
  - Za to, co namieszałeś u Colda - odparł Dodoria.
  - To było pytanie retoryczne, idioto - warknął fioletowy.
  Dla drugiego przybocznego Freezera to było już za dużo. Nie dość, że jego współpracownik wyzwał go od przygłupów, to jeszcze powiedział, że jest gruby, a on miał tylko grube kości!
  Dodoria w tym momencie wybuchł i rzucił się z krzykiem na swojego rozmówcę. Korytarz, w którym rozpoczęła się walka był dość wąski przez to większość ciosów zadanych przez oponentów była celna. W gorszej sytuacji był Dodoria, bo o ile Kivi był jeszcze w stanie unikać niektórych ciosów to masywny Doduś nie miał takiej możliwości. Wkrótce obaj przeciwnicy byli już zdrowo poobijani i nieszkodliwa dotąd sprzeczka przerodziła się w walkę w stylu "ręka, noga mózg na ścianie".
  Dodoria był wściekły, miał aż dwadzieścia tysięcy jednostek przewagi nad swoim przeciwnikiem, a mimo to miał z nim problemy. Pomyślał, że gdyby walka odbywała się na otwartym polu to wtedy bez problemu by sobie poradził, jednak ta zaduma kosztowała go cios w twarz oraz silnego kopa w żołądek. Kivi szybko uskoczył przed ripostą i stanął plecami do drzwi. Różowy rozpędził się i wyprowadził prawy prosty w korpus przeciwnika. Fioletowy wykonał swój ulubiony manewr, czyli "padnij". Różowy potknął się o leżącego oponenta i jego cios powędrował na zamknięte drzwi. Przynajmniej tak by się stało gdyby się one nie otworzyły. W wejściu stanął podirytowany Ginyu, który miał już dość czekania na swoje "ofiary" i postanowił ich poszukać, co uniemożliwiła mu pieść Dodorii, która z dużą prędkością i siła spotkała się z jego twarzą. Rogacz poszybował przez pół centrum dowodzenia. Po czym, jeszcze leżąc krzyknął:
  - KURWA MAĆ! Dodoria! Kivi! Do mnie, wy chuje w dupę pierdolone!
  Ostatnie, co zdarzył powiedzieć Doduś przed tym niekontrolowanym wybuchem złości pułkownika było:
  - Ups.
  - No to mamy przejebane - zdążył dodać Kivi.

  Bitwa na Kanassie dobiegła już końca. Zwycięzcami okazali się żołnierze służący w Szóstej Armii Imperialnej. Tak poważnego zwycięstwa Imperium nie odniosło od kilku miesięcy. Ta wygrana miała ogromne znaczenie militarne, ponieważ zatrzymała "pochód" wojsk nieprzyjaciela. Jednak jeszcze większe było jej znaczenie psychologiczne. Taki wynik bitwy na pewno podniesie morale walczących na froncie żołnierzy. Tego dowódcy sił Imperium mogli być pewni. Teraz jednak nastał czas opatrywania rannych i żałoby za poległych tu wojowników.

  Zerd unosił się na rzece. Był nieprzytomny, widocznie skutki ataku, na jaki został wystawiony były bardziej poważne niż mogło to się wydawać. Monsturn znajdował się prawie na samym środku kanassiańskiej rzeki. Rzeki trupów, rzeki krwi, rzeki śmierci. Nie można było tego inaczej nazwać. Mimo tak dużej ilości poległych, wśród tej "kostnicy" znajdowali się ranni. Dlatego właśnie po wodzie pływały barki z sanitariuszami, którzy zbierali i opatrywali ocalałych.

  Zerd obudził się na jednej z takich barek. Całe plecy miał w bandażach, ponieważ tam był najpoważniej ranny. Młodzian rozejrzał się po łodzi i spostrzegł, że obok niego leży już spora grupka rannych. Na początku zdziwił go fakt, że znajdują się tu także żołnierze wroga, ale później uświadomił sobie, że sanitariuszy obowiązywała przysięga o ochronie życia, a i postanowienia konwencji międzygwiezdnej mówiły o humanitarnym traktowaniu jeńców, a ci żołnierze niezaprzeczalnie się nimi stali. Trzeba także dodać, że obie strony bardzo przestrzegały tych postanowień. Zerd spróbował się podnieść, ale ta czynność sprawiła mu to potworny ból, przez co jęknął niemiłosiernie. Odgłos, który wydał zmiennokształtny zwrócił uwagę jednego z sanitariuszy. Medyk podszedł do swojego pacjenta.
  - Jak się czujesz?
  - Lepiej nie mówić, wszystko mnie boli, a zwłaszcza plecy - skarżył się Zerd. Monsturn uważnie przyjrzał się swojemu lekarzowi. Był on tryklopem. Co w przypadku takich zawodów jak medyk polowy nie było niczym nadzwyczajnym, ponieważ rasa trójokich istot posiadała zdolności uzdrawiające. Tryklop nosił coś w stylu imperialnej zbroi, ale była ona krwistoczerwona, aby informowała, kim on jest. Sam kolor był w stanie uratować mu życie, ponieważ na polu bitwy sanitariuszy się nie atakowało. Oprócz charakterystycznych trojga oczu, posiadał haczykowaty nos oraz krótkie blond włosy. Medyk przyłożył do ciała Zerda swoje ręce, po czym przekazał mu cześć swojej uzdrawiającej energii.
  - Masz to - powiedział sanitariusz wręczając mu strzykawkę.
  - A, co to? - spytał Monsturn.
  - Środki przeciwbólowe. Daję ci je, ponieważ za chwilę energia, którą ci przekazałem zacznie działać, a gojenie się ran przez moją moc jest nadzwyczaj bolesne, więc dobrze ci radzę, użyj ich jak najszybciej - wyjaśnił tryklop.
  Na początku młody Monsturn zdziwił się, że sam musi sobie wstrzykiwać lek. Jednak uświadomił sobie, że na barce jest tyle osób ciężej rannych od niego, medycy się nie wyrabiają i tym względnie sprawnym dają leki, żeby sami się sobą zajęli. Zerd trochę się przestraszył perspektywy zwijania się w bólu, więc jak najszybciej wstrzyknął sobie lek. W tym momencie gdyby stał, to by się przewrócił, środek był tak silny, że młody Monsturn po raz kolejny stracił przytomność. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że nie będzie czuł przepowiedzianego mu przez sanitariusza bólu.

  Freezer był strasznie wnerwiony, ale bynajmniej nie incydentem, jaki miał miejsce niedawno w jednostce. Changeling dostał wiadomość, że za kilka dni musi udać się na Core, stolicę Imperium. Miał tam się spotkać z rodziną, czyli ojcem i bratem. Freezer nienawidził takich zjazdów rodzinnych, ponieważ miał zatargi z Coldem i perspektywa kolejnego spotkania mu się nie uśmiechała. Krótko mówiąc, wychodził z siebie. W pewnym momencie wstał z fotela i zaczął chodzić po swoim biurze. Przechadzał się w tą i z powrotem, jak lew w klatce. Ten "rytuał" trwał jeszcze kilka dłuższych chwil, aż do momentu, gdy do jego biura wszedł żołnierz. Wykonał standardowe powitanie, czyli salut i klęknięcie na jedno kolano, po czym powiedział:
  - Pani Winter do pana.
  - Niech wejdzie - powiedział chłodno Freezer. Podwładny przytaknął i opuścił pomieszczenie, zaraz po nim do biura Freezera weszła zaanonsowana wcześniej Changelinka.
  Winter podeszła do księcia i pocałowała go czule w usta, ale on nie odwzajemnił pocałunku. Zmiennokształtna była już do tego przyzwyczajona, ponieważ Freezer często tak robił, więc zbytnio się tym nie przejęła. Changelinka, podobnie jak książę, była w pierwszej formie, ale nie posiadała rogów. Ten atrybut był zarezerwowany tylko dla mężczyzn tej rasy. Winter miała różowe "ochraniacze", mały zgrabny nosek i równie różowe oczy. Była ubrana w jednoczęściową zieloną sukienkę, która sięgała do kolan i posiadała duży dekolt.
  - Co tam u ciebie, Freez? - spytała beztrosko Winter, opierając się o biurko. Freezer najpierw usiadł w swoim fotelu, po czym powiedział ponuro:
  - Za kilka dni muszę lecieć na Core.
  - Do stolicy? Podobno Core jest jedną z najpiękniejszych planet w całym Imperium - zachwycała się Winter.
  - No, tak mówią, choć nie wiem czy pięknem można nazwać planetę, która jest w dziewięćdziesięciu czterech procentach zurbanizowanana.
  - Ale wiesz, nazywają ja planetą świateł... Swoją drogą ciekawe jak to wszystko wygląda - rozmarzyła się zmiennokształtna.
  - Chyba nie myślisz, że zabiorę cię ze sobą - powiedział zimno książę.
  - Oczywiście, że nie - odparła natychmiast Winter. Jej odpowiedź była najszczerszym kłamstwem, ponieważ idąc tu miała ogromną nadzieje, że Freezer może postąpi inaczej niż zawsze i ją zabierze ze sobą. Teraz wiedziała, że powiedzenie "nadzieja matką głupich" miało uzasadnione podstawy istnienia.
  - Zdajesz sobie przecież sprawę, że ja tam nie lecę dla przyjemności. Będę miał sporo spotkań, spraw do omówienia, formalna robota. Nie będę tam miał czas na rozrywki towarzyskie. Ty byś się tam po prostu nudziła, więc nie ma sensu żebym cię zabierał. Poza tym muszę jeszcze załatwić kilka spraw w drodze do stolicy, a twoja obecność by mnie tylko rozpraszała - tłumaczył spokojnym głosem Freezer.
  - Nie no, ja rozumiem, po prostu byłam ciekawa jak ta planeta może wyglądać. Czysta ciekawość - odpowiedziała Winter, choć czuła, że Freezer robi jej tylko wymówki, ale wniosek, jaki wysnuła przed chwilą, że nadzieja jest matka głupich znów został zagrzebany w jej umyśle. Nadzieja powróciła ponownie. Miała wiarę w to, że jej chłopak odwzajemnia to uczucie, którym ona go darzy. Nastąpiła chwila ciszy, po czym zmiennokształtna szybko zmieniła temat.
  - A, co robisz dziś wieczorem? - spytała Winter przeciągając się na biurku.
  - No, dzisiaj mam wolne, muszę tylko załatwić tu paru... parę rzeczy i będę wolny.
  Ich rozmowa trwała jeszcze trochę, aż do momentu, gdy Freezer, powiedział, że musi wracać do pracy i grzecznie wyprosił kobietę. W chwili, gdy Winter opuściła pomieszczenie książę włączył swój scouter i powiedział groźnie:
  - Dodoria, Kivi, do mnie natychmiast.

  Przedstawiciele ras Chinwiskers i Bonehead stali przed Brainhornem. Cała trojka znajdowała się w centrum dowodzenia. Na twarzy Ginyu malowała się mina mordercy, co w połączeniu z plastrem sporych rozmiarów, jaki miał na nosie wyglądało komicznie. Kivi i Dodoria ledwo mogli się powstrzymać od śmiechu. Dodiemu zaczęły pojawiać się łezki w kącikach oczu, a Kivi ciągnął się za wąsy żeby sprawić sobie ból i dzięki temu opanować emocje.
  - Płacz tu nic nie pomoże - zwrócił się gniewnie rogacz do Dodusia.
  Tego Dodorii było już za wiele, upadł na ziemię i trzymając się za brzuch zaczął się śmiać. Choć w jego wypadku był to raczej niekontrolowany rechot. Kiviemu na ten widok nie pomogły masochistyczne zabiegi. Po chwili był już duet śmiejących się z Ginyu.
  Jak się za chwilę okazało, różowy wywołał reakcje łańcuchową. Nie minęło kilka chwil, a już wszyscy pracownicy centrum dowodzenia pokładali się ze śmiechu. Rogaty myślał, że za chwilę wymorduje wszystkie znajdujące się w pomieszczeniu osoby, jednak jak przystało na twardziela zebrał się w sobie, po czym złapał dwóch przybocznych i zaciągnął ich do innego pomieszczenia. Gdy ich tam zawlókł, wydarł się:
  - Wy leszcze w burakach niedorobione, jak się wam dobiorę do dupy to rodzona matka was nie pozna wy gównożercy! Będziecie wylizywać klopy do końca waszego nędznego życia!
  Po tych słowach miny Kiviego i Dodoiry "trochę" zrzedły. Po chwili Ginyu trochę się uspokoił i zaczął mówić w miarę normalnie:
  - Każdego dnia, od dzisiaj, po zakończeniu służby u księcia będziecie czyścić całą jednostkę, w tym klopy, wyremontujecie stołówkę, odmalujecie aulę, będziecie mieli patrole do końca miesiąca i przeszkolicie nowych rekrutów... Hehehe - zaśmiał się złowieszczo rogaty. Para przybocznych aż przełknęła ślinę, ponieważ w tym sezonie zgłosiło się sporo Changelingów, a znając ich moc i temperament to nie będzie przyjemne zadanie.
  - A teraz, idioci, von!!! - krzyknął Ginyu.
  - Tak jest - powiedzieli obaj i wyszli. Postanowili, że udadzą się przed jednostkę żeby trochę ochłonąć. W drodze nie odzywali się do siebie. W momencie, gdy zbliżali się już do wyjścia ich scoutery odebrały wiadomość. Był to Freezer, który powiedział: "Dodoria, Kivi do mnie natychmiast". Bez słowa sprzeciwu przyboczni szybkim wykonali rozkaz. Nie szli długo, ponieważ to "natychmiast" nie było bez znaczenia. W końcu, po standardowej inspekcji przeprowadzonej przez żołnierza pilnującego drzwi znaleźli się w biurze Freezera. Zasalutowali i stanęli na baczność przed swoim przełożonym.
  - Słyszałem o waszym "wyczynie" dziś rano - zaczął Freez.
  - No, bo my... ten, tego - próbował tłumaczyć się Kivi.
  - Ale nic, pewnie Ginyu już się tym zajął - powiedział lekceważąco Changeling.
  - I to jeszcze jak - skomentował Dodoria. Kivi natychmiastowo nadepnął mu na nogę, aby się zamknął, ponieważ miał już dość problemów jak na jeden dzień.
  - Wezwałem was tu, bo macie iść przesłuchać tego intruza, który wkradł się tu dziś rano.
  - Tak jest! - odpowiedzieli razem.
  - A, i jeszcze jedno, wracając dostarczcie tę przesyłkę no pocztę - powiedział Freezer, wręczając paczkę Kiviemu. Obaj przyboczni zasalutowali i udali się, aby wykonać powierzone im zadania.

  Do więzienia dotarli później niż mieli to zrobić, ponieważ najpierw odnieśli paczkę. Oddalone o dobre kilkanaście kilometrów od jednostki więzienie było budynkiem wykonanym w stylu neo-taverickim - czyli duży klocek bez okien, bez niczego. Ten styl budownictwa stawiał na wykorzystanie przestrzeni i był bardzo praktyczny, przez co nie było w nim miejsca na jakieś finezyjne upiększenia. Podwładni Freezera weszli do więzienia. Tam musieli się zidentyfikować.
  - O, nówki - powiedział Kivi. Na ścianie były nowe urządzenia do identyfikacji. Teraz nie tylko trzeba było potwierdzić linie papilarne, ale i głos. Pierwszy do identyfikacji przystąpił Dodoria. Najpierw przyłożył rękę, a gdy miał już podać głos do weryfikacji przypomniało mu się śniadanie. Beknął tak obrzydliwie, że gdyby ktoś stał przed nim to umarłby od smrodu. Kiviemu zrobiło się niedobrze.
  - Dzień dobry, panie Dodoria - odpowiedziała maszyna po przeanalizowaniu próbki.


-> Rozdział pierwszy <- | Rozdział czwarty <- | -> Rozdział szósty

Autor: Tytus




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.