Dragon Ball PH logo by Zaria
Rozdział 01 | Rozdział 02 | Rozdział 03 | Rozdział 04 | Rozdział 05 | Rozdział 06 | Rozdział 07 | Rozdział 08 | Rozdział 09 | Rozdział 10 | Rozdział 11 | Rozdział 12 | Rozdział 13 | Rozdział 14 | Rozdział 15

Rozdział 06

  Od bitwy o Kanassę minęło kilka dni. Żołnierze zostali podzieleni na dwie grupy. Pierwsza stacjonowała na planecie i zajmowała się jej zabezpieczaniem, druga przebywała, na okrętach, na orbicie, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Co ciekawe, statki eskorty zostały odwołane i wysłane w inną część galaktyki. To sprawiało, że wszyscy ci żołnierze stacjonujący na orbicie byli bardzo podatni na ewentualny atak, ponieważ statek transportowy nie miał szans w bezpośrednim starciu z krążownikiem, pancernikiem czy nawet fregatą.

  Korytarzem jednego z okrętów przechadzały się dwie postacie. Niski, czerwonoskóry i białowłosy Dyter oraz seledynowoskóry, zielonowłosy Zerd. Obaj osobnicy byli bardzo zajęci rozmową i nie zważali na innych przechodniów, co często kończyło się wpadnięciem na kogoś. Żywiołowa rozmowa kręciła się głównie wokół dwóch rzeczy - lasek, jakie udało im się poznać już na statku, oraz wrażeń z bitwy. Wcześniej nie było na czasu na wymianę myśli, ponieważ żołnierze byli zajęci transportowaniem sprzętu i zapasów a także samych siebie na orbitę.
  Konwersacja skakała z tematu na temat.
  - Wiedziałeś, że Natha awansowali? - powiedział Dyter.
  - Serio?
  - Tak. Dostał nawet spore biuro. Podobno dziś będzie zbierał raporty od żołnierzy, więc lepiej nie zdejmuj scoutera, bo możesz zostać wezwany. A jak myślisz... czemu okręty nie dostały obstawy pancerników? Przecież teraz jesteśmy bardzo podatni na ewentualny atak.
  - Na pewno ta obstawa jest bardziej potrzebna gdzie indziej. Dowództwo wie, co robi, bo przecież nie naraziliby nas na takie niebezpieczeństwo. Jestem przekonany, że ta działania maja sens.
  - Obyś miał rację, bo nie chciałbym skończyć jako kupka pyłu kosmicznego. - Dyter zatrzymał się na skrzyżowaniu korytarzy. - No to na mnie już czas, muszę się zakwaterować w mojej kajucie. Nara - powiedział Jara-jin, po czym się oddalił.
  Zerd zrobił to samo. Po krótkim obchodzie znalazł swój pokój i nie zwlekając długo uwalił się na łóżku.
  Sen zmorzył go na kilka dobrych godzin. Obudziło go dopiero irytujące pikanie scoutera, umieszczonego na twarzy. Mozolnie otworzył oko i spojrzał na szybkę urządzenia. To, co ujrzał zmroziło mu krew w żyłach. Był wywoływany przez przełożonych już od dobrej godziny. Zerwał się z łóżka i natychmiast wybiegł z pomieszczenia. Po drodze sprawdził jeszcze plany statku i miejsce, w które ma się udać, aby się nie zgubić. Ta pogoń trwała dość długo, bo pomimo swojej mapy kilka razy zgubił drogę i parokrotnie musiał pytać gdzie aktualnie się znajduje. Poczucie kierunku nie było jedną z jego najsilniejszych stron. W końcu jednak dotarł do miejsca przeznaczenia. Była to całkiem spora poczekalnia z dużą ilością krzeseł z tworzywa sztucznego, na której siedziało kilkudziesięciu żołnierzy. "Skutki awansu Natha", pomyślał w pierwszej chwili. "Dostał pod komendę o wiele więcej podwładnych. Widocznie oni też musieli składać raport ze swoich poczynań w trakcie bitwy." Przez chwilę Zerd trochę współczuł swojemu przełożonemu, tylu spraw na głowie. Przywitał wszystkich krótką formułką "witajcie", po czym zaczął szukać jakiegoś miejsca gdzie mógłby usiąść. Zauważył wolne miejsce obok Dytera, który kiwając głową dawał znaki, aby się do niego przysiąść. Usiadł obok niego i podał mu rękę. Jara-jin odwzajemnił gest i powiedział:
  - Spóźniłeś się.
  - Zaspałem. Te dzwonki w scouterach są mało skuteczne.
  - Wiesz, ja ci niby mówiłem o tym przesłuchaniu, ale nic. Masz farta, najpierw wchodzą ci z piętnastki, wiec jeszcze trochę poczekamy.
  - Ale chyba nie tylko ja się spóźniłem. Nie widzę tu ani Warda ani Nadji.
  - Oni byli wcześniej i weszli bez kolejki, bo Nath miał do nich jakąś ważną sprawę.
  - Heh... mieli dobrze, nie będą musieli gnić na korytarzu.
  - A, co do tego... to przypomniał mi się jeden dowcip. No, więc przychodzi trup kalmaranki do lekarza i kładzie się na kozetce. Lekarz krzyczy, "co mi się pani tu tak rozkłada", a kalmaranka na to "a co mam gnić na korytarzu?".
  Ten żart poprawił Zerdowi humor, a także rozluźnił atmosferę i rozmowa przestała być już taka drętwa. Po około godzinie Dyter z szedł na trzeci ze swoich ulubionych tematów, czyli opowiadanie o swoich wyczynach w armii. (Pierwszym były dziewczyny, a drugim dowcipy i zabawne anegdotki.) Zerd słuchał cały czas towarzysza, ale jedno nie dawało mu spokoju. W końcu się przemógł i powiedział:
  - Dyter mówisz, że tyle dokonałeś i ci wierzę, bo Nath często potwierdzał twoje opowieści, ale czemu nie awansowałeś na oficera?
  - ...b... obl... e...m...i...n - wybełkotał coś pod nosem Jara-jin.
  - Co?
  - Oblałem egzamin! - wydarł się zirytowany Dyter.
  - A... wybacz, że spytałem - powiedział łagodnym tonem Zerd widząc, że uderzył w czułe miejsce.
  Monsturnowi zrobiło się strasznie niezręcznie. Uratował go głos Natha dobiegający z głośnika:
  - Szeregowy Zerd proszę do mnie.
  Monsturn wstał i nie ryzykując kolejnego niezręcznego spotkania spojrzeń wszedł do biura swojego dowódcy.
  Pomieszczenie na oko miało około pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Pokój był dość ubogi jeśli chodzi o meble. Były tam tylko biurko, na którym stał komputer oraz urządzenie do obsługiwania intercomu. Stały tam dwa krzesła przed wspomnianym wcześniej biurkiem oraz metalowa szafka przy jednej z ścian. Biuro było oświetlone rzędem lamp umieszczonych na suficie oraz światłem planety wdzierającym się przez dość duże okno umieszczone na ścianie za stanowiskiem pracy obecnego kapitana wojsk Imperialnych. Monsturn podszedł do miejsca pracy Natha, po czym zasalutował i stanął na baczność.
  - Spocznij - powiedział Rath-jin, jednocześnie wskazując ręką na jedno z krzeseł. Zerd usiadł na krześle i czekał na pytanie swojego przełożonego. Nath napisał jeszcze kilka rzeczy na swoim komputerze, następnie wyjął urządzenie, które seledynowy rozpoznał jako rejestrator audio.
  - No więc, Zerd, zacznij opowiadać o swojej roli w potyczce - zaczął Nath. Młody Monsturn zgodnie z rozkazem Rath-jina zaczął rozwodzić się nad wydarzeniami sprzed kilku dni. Zerd chciał być dokładny, więc opisywał wszystko bardzo szczegółowo. Miało to też swoje wady, a mianowicie zajmowało bardzo dużo czasu. W pewnym momencie Nath przerwał swojemu podwładnemu:
  - Czemu pominąłeś fragment z uratowaniem mi życia. Wiem od innych żołnierzy, którzy widzieli całe zajście, że ryzykowałeś własnym życiem, aby mnie ocalić.
  - No, no, nie chciałem być nieskromny i nieuprzejmy w stosunku do pana kapitana - odpowiedział Zerd. Wypowiedział się w ten sposób, ponieważ teraz był na służbie, a nie na popijawie w sobotę wieczorem i mimo, że Nath był jego przyjacielem jest też również jego przełożonym i należy mu się szacunek.
  - Nieuprzejmy?... Jeżeli nieuprzejmością nazywasz to ja chciałbym zobaczyć jak wygląda twoja uprzejmość - powiedział Nath, po czym zaśmiał się głośno. - Ale tak na poważnie to wyślę do dowództwa raport z dołączoną twoja nominacją do odznaczeniem medalem lodowego serca.
  - Bardzo dziękuję panie kapitanie - powiedział młody Monsturn. W jego głosie można było usłyszeć rozpierający go entuzjazm, euforię, dumę, a także wdzięczność.
  Rozmowa miedzy nimi trwała jeszcze chwilę, aż Nath wydał mu rozkaz, aby odmaszerował i zawołał Dytera...
  Zerd wykonał polecenie, następnie pożegnał się z pozostałymi żołnierzami i udał się do sali treningowej. Młody Monsturn przebywał tam ostatnio dość często, ponieważ po bitwie zauważył, że może przybierać drugą formę kiedy tylko chce, więc postanowił ją opanować do perfekcji. Przy drzwiach do sali spotkał identyfikującego się Raditza. Był on Sajanem o wysokim wzroście i czole, oraz o długich czarnych włosach. Monsturn podszedł do osobnika i klepnął go w ramię. Czarnowłosy odwrócił się i gestem ręki przywitał przybyłego. Po krótkiej formalności wpisania się do komputera, żeby było wiadomo, kto zajmuje salę, weszli do środka. Zerd poznał tego Sajana podczas jednego ze swoich treningów. Raditz wpisał się na tą samą godzinę co on i jakoś tak to się zaczęło. Teraz prawie codziennie ze sobą trenowali. Jeśli chodzi o ścisłość, tylko to robili, bo rozmowa kończyła się przeważnie na "Cześć, jak leci, co dzisiaj trenujemy?". Najpierw para sparing-partnerów zaczęła od rozgrzewki, czyli bieganie, pompki i ćwiczenia rozciągające. Następnie czarnowłosy wydał polecenie komputerowi, aby zmierzył ich poziomy mocy. Po chwili dało się słyszeć wyniki:
  *Szeregowy Zerd, trzydzieści pięć tysięcy jednostek, szeregowy Raditz trzydzieści osiem tysięcy jednostek*
  Sajan skomentował to krótko:
  - Poziom podniósł ci się o dwa tysiące... nieźle jak na Monsturna.
  Bez zbędnych słów obaj mężczyźni podjęli walkę. Pierwszy zaatakował Zerd poprzez kopnięcie z półobrotu. Jego cios został oszczędnie uniknięty przez przeciwnika. Zielonowłosy widząc to postanowił zaatakować po raz kolejny. Tym razem postawił na siłę rąk i zaaplikował Sajanowi serię uderzeń pięścią. Wydawało się, że wszystkie zostaną zablokowane, ale kilka przeszło, pozbawiając Raditza na chwilę równowagi. Jednak w pojedynku chwila rozproszenia uwagi może zadecydować o losie całego starcia. Zerd, widząc swoją okazję, zadał jeden potężny cios pięścią. Sajan zdążył się jednak w porę zreflektować - uniknął ciosu, jednocześnie łapiąc Monsturna za rękę. Po chwili uderzył kolanem w brzuch zielonowłosego i trzymając go za rękę zaatakował z bani głowę przeciwnika. Wciąż oszołomionego chłopaka rzucił na ścianę, w którą Zerd z hukiem uderzył.
  Monsturn nie zamierzał się jednak poddawać. Podniósł się do pozycji siedzącej i wystrzelił trzy pociski ki. Dwa pierwsze były słabe, jednak w trzeci zielonowłosy włożył dużo energii. Przeciwnik odbił dwa pierwsze pociski, a trzeci przyjął na blok. Powstała spora eksplozja i pomieszczenie wypełniło się dymem. Tego się Monsturn nie spodziewał. Liczył, że Sajan uniknie ataku.
  Postanowił zmienić taktykę i skoczył w miejsce gdzie spodziewał się obecności przeciwnika. Zastał tam tylko pustą przestrzeń. Próbował się rozejrzeć i zorientować gdzie może być Raditz, ale wciąż utrzymujący się dym mu to utrudniał. Po chwili, gdy został kopnięty w korpus, dowiedział się gdzie jest jego oponent.
  Cios był na tyle silny, że na moment pozbawił Monsturna przytomności. Zerd ocknął i zorientował się, że po raz kolejny znajduje się na jednej ze ścian sali treningowej. Nieźle się wkurzył i ze złączonych rąk wystrzelił szeroki strumień ki.
  Sajan tym razem nie bawił się w ludzką tarczę tylko zrobił szeroki unik. Monsturn wyskoczył i rozpędził się, aby staranować przeciwnika barkiem. Raditz jednak nie dał się zaskoczyć i po raz kolejny uniknął ataku oponenta. Na tym nie poprzestał i pociskiem ki po raz trzeci posłał swojego sparing-partnera na ścianę. To był bardzo bolesny dowód dla Zerda, że w pierwszej formie nie da sobie rady.
  Wstał i zaczął się koncentrować. Po chwili jego muskuły powiększyły się niemal dwukrotnie, a z jego twarzy zniknął nos. Twarz przerodziła się w coś na kształt pysku, w którym ukryte były dwa rzędy ostrych zębów. Potwór, jakim się stał młodzian doskoczył do Sajana i wyprowadził trzy uderzenia pięścią. Czarnowłosy zablokował dwa pierwsze, ale trzeci trafił go prosto w nos, co sprawiło, że Raditza aż wygięło do tyłu. Wykorzystał tą sytuację i zrobił salto, kopiąc Zerda w podbródek. Następnie szybko odskoczył od przeciwnika i zaczął gromadzić ki.
  Nie docenił jednak drugiej formy Monsturna. Potworowi nie tylko wzrosła siła, ale także prędkość. Nie minęła chwila, a już był przy czarnowłosym i atakował. Raditz był na tyle doświadczony, że udawało mu się blokować większość ciosów. Stawiał blok na chwilę przed zadaniem ciosu. Kiedy Zerd zorientował się, że Sajan przewiduje jego ciosy postanowił zmienić taktykę walki. Zaczął atakować bardzo nieregularnie. Zadawane przez niego ciosy były nieprzemyślane. Można by to opisać, że atakował "na chama", czyli dużo nieprecyzyjnych ciosów. Sajan zaczął tracić koncentrację i w końcu uległ. Kombo, jakie zaserwował mu, Zerd, czyli trzy uderzenia i pięścią i jedno nogą, rzuciło go na ścianę. Raditz podniósł się z bólem i zauważył, że z ust leci mu krew. Otarł ją dłonią i powiedział:
  - I w tym momencie walka staje się o wiele ciekawsza. - Po czym odbił się od ściany i pomknął w stronę przeciwnika.

  Bardock szybkim krokiem szedł korytarzem jakiegoś kompleksu. Półowalny tunel, co jakiś na ścianach, czas rozwieszone miał terminale, a podłoga była wyłożona czymś w rodzaju metalowego bruku. Obok sajańskiego dostojnika biegł mały naukowiec. Przynajmniej tak można było sądzić po jego ubiorze i przynależności rasowej. Miał na sobie biały fartuch i był Brainiakiem. Byli oni z natury mali, przeważnie ich wzrost nie przekraczał metra i trzydziestu centymetrów. Mieli też duże głowy, w których mieścił się odpowiednio duży mózg, a ich skóra była jasnofioletowego koloru. Rasa ta, z racji swojego ogromnego intelektu była głównie naukowcami, a maszyny wykonywały za nich prace fizyczne, choć i u nich zdarzały się wyjątki. Brainiak idąc obok Sajana mówił mu swoje spostrzeżenia dotyczące projektu:
  - Nie możemy zrobić z niego dowódcy. On nie panuje nad swoją mocą, już zabił dwóch sparing-partnerów.
  - Czyżbyś już zapomniał, jaką on ma moc? Nie znajdziesz silniejszego wojownika - odparł podenerwowany Saiyan.
  - Zgadzam się, ale w trakcie bitwy stanie się wrogiem. Zacznie zabijać każdego, kto mu się nawinie. Kiedy się wścieknie nie będzie wstanie rozróżnić swojego od wroga. W tej sytuacji nie będzie mógł dowodzić, więc stanowczo sprzeciwiam się tej części planu.
  - Nie, profesorze Terb, on musi zostać przywódcą od niego może zależeć powodzenie misji. I jeśli nie może dowodzić to zrób coś żeby mógł Załóż mu silniejsze ograniczniki albo coś wymyśl Nie po to płacę ci krocie abyś podkopywał mój plan! Zrozumiano!
  - T... Tak... j-jest proszę pana - wydukał naukowiec, po czym się oddalił się z dużą prędkością. Widocznie był na tyle mądry, aby uniknąć konfrontacji z wkurzonym Sajanem.
  Bardock na chwilę się zatrzymał i oparł o ścianę. Musiał się uspokoić, dać chwilę wytchnienia nerwom, bo jak by na to nie patrzeć ten dzień nie był jego najlepszym. Nie dość, że dowiedział się, że musi lecieć na inspekcję wojsk i nie będzie mógł być przy końcowej fazie projektu, to jeszcze dowiaduje się, że jego plany zaczynają się walić. Westchnął i poszedł dalej.
  W końcu dotarł na miejsce. W pomieszczeniu jedna ze ścian została zastąpiona dużym szklanym oknem, przy którym stało sporo postaci. W większości byli to Sajanie. Bardock podszedł do okna, a stojące osoby oddawały mu cześć, jedni poprzez salutowanie inni przez ukłon lub podobne gesty.
  Generał doszedł do szyby. Wiedział, że to jest tak zwana loża dla publiczności. Przez okna widać było trenujących o jakieś dwa piętra niżej wojowników. Bardockowi momentalnie poprawił się humor. Zobaczył w końcu jak nowa sajańska armia się szkoli. Ci młodzi wojownicy mieli za zadanie obalić króla Vegetę i zmienić przeznaczenie całej rasy.
  Tak naprawdę armia to była tylko z nazwy, ponieważ wszystkich młodych wojowników, którzy mieli wziąć udział w operacji nie było więcej niż dwa tysiące. Bardock zaczął się zastanawiać czy te czterdzieści lat nie poszło na marne. Czterdzieści lat finansowania przedsięwzięcia, które może nie wypalić. Jeśli tak się stanie, oznaczałoby to dla niego, jak dla wielu innych, zaangażowanych w ten spisek, straszne reperkusje. Sajan ostatnio coraz częściej przyłapywał się na czarnowidztwie. Za każdym razem ganił się w myślach i przekonywał sam siebie, że to musi się udać.
  Zamyślił się na, tyle, że nie zauważył dwóch Sajan w podobnych zbrojach, którzy do niego podeszli. Jeden z nich klepnął sajańskiego generała w ramię, aby zwrócić jego uwagę. Bardock odwrócił się i najwidoczniej ucieszył się z na ich widok, bo na jego twarzy zagościł dziarski uśmiech. Mężczyźni wymienili się głębokimi uściskami rąk. Czyli zamiast za dłonie łapali się za przedramiona.
  - Toma, Paragas, wy stare wilki!! Myślałem, że opuściliście ten kawałek skały dwa tygodnie temu - powiedział ze uradowaniem w głosie Sajan.
  - Bo tak było. Ale załatwiliśmy najważniejsze sprawy i wróciliśmy - odpowiedział Toma.
  - Chyba nie myślisz, że przegapiłbym jak mój syn staje się prawdziwym wojownikiem? - dodał Paragas.
  - Racja, pamiętam jak naginaliśmy plany, aby wcielić twojego syna do armii. Muszę też przyznać, że jest najbardziej utalentowanym, młodym wojownikiem, jakiego w życiu widziałem.
  - Hehe. - Paragas zaśmiał się po nosem. Bo przecież, jaki ojciec nie lubi, kiedy chwali się jego syna.
  - Ale tu właśnie jest sęk. Dowiedziałem się właśnie od jednego z tych mózgowców, że coraz częściej traci kontrolę nad swoją mocą.
  - A, co z tymi jak im tam... ogranicznikami? - spytał się Toma.
  - Działały, ale jego moc urosła do tego stopnia, że po prostu spalił te urządzonka - odpowiedział Bardock.
  - Więc, co teraz z nim będzie? - padło kolejne pytanie tym razem z ust Paragasa.
  - Mogę ci powiedzieć jedynie tylko tyle, że będę się starał zrobić wszystko, aby to jednak on dowodził atakiem.
  - W ostateczności możesz wykorzystać Thalesa. Z tego, co wiem to zdolności przywódcze wykazywał no i jest drugim pod względem siły. Zaraz po, Brollim - poradził Toma.
  - Tak czy inaczej musimy to dociągnąć do końca. Chyba każdy z nas wie, że już dawno minęliśmy punkt bez powrotu - skwitował Paragas. Pozostali Sajanie przytaknęli.
  - No to może się przejdziemy i pogadamy o starych, ale nie zawsze dobrych czasach. Po tych słowach cała trójka Sajanów udała się w tylko sobie znanym kierunku.

  Bar "Moonsight" był jednym z tych barów na Vegecie, który przeważnie świecił pustkami, a najczęściej nie było nikogo. Jednak tym razem w lokalu gościły trzy osoby. Dwaj Sajanie oraz jaszczuropodobny stwór w czarnym płaszczu z kapturem. Pierwszym Sajanem był książę Vegeta - niski, spiczastowłosy Sajan. Jego towarzysz nosił imię Nappa. Był łysym, wysokim mięśniakiem.
  Tak naprawdę cały ten bar był finansowany przez samego księcia i był przykrywką do spotkań z pracującymi dla niego szpiegami. Niewątpliwie postać siedząca na przeciwległym krańcu stołu była jednym z tych agentów.
  - A więc, Hissinger, jak tam stoją nasze sprawy? - spytał władczo książę.
  - Jak juss wiess wssysscy sspiedzy wrócili do bazy. Prawie wssystkie zadania zosstały zakońcone pomyśślnie.
  - Doskonale. Widzę, że jednak udowodniłeś swoją wartość oraz wartość twoich pracowników. Oto zapłata. - Mówiąc ostatnie zdanie Sajan podał swojemu rozmówcy kartę wyglądającą jak mały terminal. Był to normalny środek płatniczy w całym wyżej rozwiniętym wszechświecie. Jaszczur przejrzał kartę, aby sprawdzić stan konta.
  - Czyżbyś mi nie ufał? - spytał Vegeta.
  - Ja nie ufam nikomu. Ciekawe, umawialiśśmy się na ssto tyssięcy, a tu jest ssto pięćdziesiąt.
  - To zaliczka za następne zadanie.
  - Co mam zrobić?
  - Po pierwsze, wyślij szpiegów za Bardockiem, muszę znać jego każdy ruch. Po drugie, jest jeden delikwent, który bardzo szkodzi moim planom. Chcę, aby został zneutralizowany. Po trzecie, masz się dowiedzieć jak najwięcej o ostatnich przegrupowaniach wojsk w okolicach Kanassy - przedstawił swoje żądania pracodawca.
  - Podaj mi więcej sscegółów na temat drugiego zadania.
  - Biorę to za "tak". No, więc chodzi o jednego Coolanta. Bardzo nam szkodzi i zagraża operacją w Imperium.
  - Ssłyssałem o nim. Jessst Coolantem, a to będzie cię drogo kosstować.
  - Zdaję sobie z tego sprawę, ale jak zapewne dobrze wiesz ostatnio rozgromił gildię najemników. Najemników opłacanych przeze mnie. Co prawda nie jest to wielka strata, bo zawszę znajdę najemnika skorego do pomocy za odpowiednią opłatą, tym niemniej on może mi jeszcze od cholery nabruździć.
  - Zrozumiałem.
  Dalsza rozmowa miedzy nimi zeszła głównie na kwestie techniczne dotyczące reszty zleceń. W czasie całego tego planowania Nappa nie odezwał się nawet słowem. Przysięgał wierność księciu, ale nie bardzo podobały mu się te wszystkie szemrane interesy. On uważał, że Sajan powinien być silny i rozwiązywać swoje problemy za pomocą pięści oraz dużej siły, a nie przy pomocy podstępu i skrytobójstwa. W końcu negocjacje miedzy dwoma osobnikami zakończyły się i Hissinger w szybkim tempie się ulotnił, a Vegeta zamówił dwa piwa.
  Sajanie zaczęli delektować się napojem. Nappa po kilku głębszych łykach postanowił ze rozpocznie rozmowę.
  - Książę, mam do ciebie pytanie.
  - Po pierwsze nie "książę" tylko Vegeta. Mów jakie.
  - Czemu zatrudniasz tych wszystkich szpiegów, najemników i zabójców?
  - Nappa już ci tłumaczyłem, że samą siłą człowiek nic nie zdziała. Oprócz zwałów mięśni trzeba mieć tez zwały mózgowe.
  - Ale gdyby twój ojciec dowiedział się o tych wszystkich interesach byłoby źle. Po za tym to, co robisz to dyshonor, wstyd dla szanującego się Sajana.
  - Po pierwsze, Nappa, mój ojciec o tym wszystkim wie.
  - Co?
  - A jak myślisz, skąd bym wziął te wszystkie fundusze? Po drugie, wstyd nie dym, w oczy nie szczypie. Tam gdzie ty widzisz wstyd, ja widzę okazję do załatwienia swoich spraw.
  - Mimo wszystko uważam, że powinieneś z tym skończyć.
  - Wiesz, Nappa, chyba te twoje dwieście tysięcy jednostek przysłoniły ci mózg. Wiesz, co by się stało, gdybym ja bym tego zaniechał? Cała planeta straciłoby okna na wszechświat. Tylko dzięki mnie ta planeta ma jakikolwiek wywiad. Co prawda wszyscy agenci to innorasowcy, ale znajdź Sajana, który byłby dobrym szpiegiem.
  - Po, co nam wywiad, mamy na tyle silnych wojowników, że nikt nas zaatakuje. Poza tym zapewniliśmy sobie neutralność wynajmując naszych żołnierzy innym krajom.
  - Nie wiem, Nappa, czy ty uczyłeś się historii, ale kiedyś państwo sajańskie rozciągało się na ponad dziesięć układów.
  - No i co z tego?
  - To z tego, że nasi przodkowie też myśleli, że nie potrzebują wywiadu, a jak się to skończyło każdy widzi.
  Nappa dalej siedział już cicho, bo zabrakło mu argumentów.
  - No, Nappa, zbieramy się miałem się zobaczyć dziś z ojcem, a mam dość napięty plan.
  Obaj Sajanie dopili swoje piwa i szybkim krokiem opuścili lokal kierując swoje kroki w stronę pałacu królewskiego.

  Drzwi do jednej z kajut otworzyły się spiskiem. Zerd wszedł, cały obolały po kolejnej sesji treningowej z Raditzem. Monsturn nie wiedział jak jego przeciwnik to robi, bo pomimo przewagi w poziomie mocy przegrał z Sajanem po raz kolejny.
  Ściągnął z siebie zbroję i po raz drugi tego dnia uwalił się na łóżku. Miał jeszcze co prawda spotkać z całą paczką w mesie, ale bolała go każda cześć ciała i zdecydował, że sobie odpuści i zamiast popijawy zafunduję sobie sen. Przynajmniej takie było założenie, bo za nic nie mógł zasnąć, jedynie przewracał się z boku na bok.
  W końcu zdecydował, że jeśli nie może zasnąć to uda się na to spotkanie. Nie chce przecież uchodzić za jakiegoś odludka. Pierwszą jego czynnością po wstaniu z łóżka było doprowadzenie się do porządku. Nie trwało to długo, bo wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy takie jak grzebień czy świeże ubranie, to znaczy pancerz, można było znaleźć w kajucie. Pomieszczenie to było nieduże. Można by rzec, że była to taka mini-kawalerka. Na wyposażenie pokoju składały się: łóżko, zlew z lustrem oraz kilka szafek, czyli tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
  Po wykonaniu wszystkich czynności porządkowych Zerd udał się do mesy. Tym razem udało mu się nie zgubić, ale tylko, dlatego, że na ścianach były namalowane kierunkowskazy. I ten fakt bardzo zaciekawił Monsturna. Jest napisane jak dotrzeć do miejsca do baru, a nie napisali gdzie znajdują się biura oficerskie.
  Mesa była jak zwykle w taki dzień wypełniona ludźmi. Trudno było znaleźć kogoś konkretnego w tłumie, więc Zerd podszedł do barku, aby zamówić sobie piwo. Przy okazji, barek był ustawiony na podwyższeniu, z którego można było o wiele sprawniej prowadzić poszukiwania.
  Monsturnowi trochę zajęło dotarcie do celu, ponieważ musiał się przedzierać przez tłum. Trzeba przyznać, że było tu naprawdę tłoczno. Projektanci tego statku nie przewidzieli chyba tylu zabawowiczów naraz. Jednak mimo tak dużej ilości ludzi wszyscy wydawali się dobrze bawić. Zerd poddał się atmosferze oraz muzyce płynącej z głośników. Popijając piwo wypatrywał swoich kompanów. W pewnej chwili zauważył wchodzącego Warda i pomachał do niego. Ward musiał go zauważyć, ponieważ zaczął iść w jego kierunku. Sytuacja ponowiła się jeszcze kilkakrotnie i wkrótce cała paczka była już w komplecie, siedząc przy barku.
  Rozmowa była jak zwykle luźna i przyjemna. Dyter po raz kolejny starał się być duszą towarzystwa, a wcześniejszy incydentem z Zerdem puścił w niepamięć. Zabawa trwała w najlepsze. W pewnym momencie Zerd poczuł zew natury i udał się tam gdzie król chodzi piechotą, zostawiając scouter na ladzie. W czasie, gdy Monsturn załatwiał potrzeby fizjologiczne jego scouter zaczął pikać. Odgrywał jakby, melodyjkę, która oznajmiała przyjście wiadomości. Najbliżej urządzenia była Nadia. Wzięła i włączyła funkcje odbierz wiadomość. Jako że była ona bardzo ciekawską osobą, po ściągnięciu wiadomości nie mogła się oprzeć, aby jej nie przeczytać.
  - Nath, ty się orientujesz, kim są Coolanci? - spytała czerwonowłosa.
  - Formacją składającą się najlepszych żołnierzy wykonujących zadania specjalne, a co?
  - No to nieźle, bo tu piszę, że młody dostał propozycję zostania rekrutem u nich.
  - Pokaż - powiedział Dyter wyrywając Nadii scouter.
  - Ty, faktycznie ciekawe, co sprawiło, że chcą go przyjąć? - zdziwił się Dyter.
  - Pewnie to przez ta pochwałę, jaką wysłałem o nim do dowództwa. Myślałem, że dadzą mu medal albo jakiś dodatek do żołdu, a oni taki numer wycinają.
  - To pewnie, dlatego, że stracili dużo żołnierzy w walkach o Malakre. Teraz chcą uzupełnić stan wojsk, a fakt, że Zerd jest jeszcze bardzo młody i chcą go "wychować" na swój sposób - dorzucił swoje Ward. W momencie, gdy Ward skończył mówić wrócił do nich Zerd.
  - O czym gadacie? - spytał się towarzyszy młody Monsturn.
  - Sam się przekonaj - powiedział Nath, wręczając mu urządzenie. Zerd założył scouter na lewę ucho i zaczął czytać wiadomość. Po przeczytaniu jej zrobił zaskoczoną minę i tak już mu zostało. Na kilka minut oczywiście.
  W końcu się otrząsnął, ale jedynym dźwiękiem, jakim był wstanie z siebie wydać było krótkie "Łoł". Kiedy już pierwsze emocje opadły zaczęła się dyskusja nad tą propozycją. Jej konkluzją było to, że Zerd, powinien przyjąć ofertę. Monsturn za radą przyjaciół wysłał pozytywną odpowiedź, po czym wszyscy wrócili do zabawy i błogostanu.
  Kilka godzin później, kiedy już cała impreza się skończyła i wszyscy rozeszli się do swoich kajut. Zerd otrzymał informację, że za dwa dni przyleci jego instruktor o imieniu Leau. Zerd ucieszył się z takiego stanu rzeczy, ponieważ wstąpił do armii, aby przysłużyć się swojemu krajowi, a gdzie będzie mógł to najlepiej robić, jeśli nie w Coolantach?
  W tym momencie Zerdowi przypomniało się jak dostawał się do armii. Była to żmudna droga, bo miał dopiero dziewiętnaście lat, a do wojska przyjmowali dopiero od dwudziestu pierwszego roku życia. Musiał powołać się na imię swojego ojca Zarbona. Musiał także sprzedać trochę rzeczy z domu, aby opłacić komisję wojskową.
  Następnym punktem było zdanie testu sprawnościowego. Tu Zerd miał ułatwione zadanie, bo ojciec wytrenował go w walce i zrobił coś podobnego do szkolenia wojskowego. Mimo to egzamin okazał się bardzo ciężki i tylko nie wielu z tych, co tam byli się dostali. Na początku młody Monsturn żałował swojej decyzji, ale teraz wszystko uległo diametralnej zmianie. Miał zostać Coolantem i to napawało go dumą. Zasnął, rozmyślając jak to wszystko będzie wyglądać.


-> Rozdział pierwszy <- | Rozdział piąty <- | -> Rozdział siódmy

Autor: Tytus




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.