Dragon Ball PH logo by Zaria
Rozdział 01 | Rozdział 02 | Rozdział 03 | Rozdział 04 | Rozdział 05 | Rozdział 06 | Rozdział 07 | Rozdział 08 | Rozdział 09 | Rozdział 10 | Rozdział 11 | Rozdział 12 | Rozdział 13 | Rozdział 14 | Rozdział 15

Rozdział 14

  Zerd i Dyter przechadzali się Ulicami Core, otoczeni przez strzelające w niebo wieżowce, które swoim czubkami pruły materiał chmur. Core nie było miastem, ale urbanistycznym molochem, wielkim potworem z pleksiglasu i durastali. Całość przypominała jeden wielki organizm, po którym aerochody i pojazdy służb bezpieczeństwa krążyły niczym czerwone i białe komórki krwi.
  Planetę tę nazywano miastem świateł ponieważ sama energia potrzebna na oświetlenie wszystkich budynków starczyłaby dla dziesięciu innych światów. Core, podobnie jak organizm, nigdy nie zapadała w całkowity sen. Jeśli nawet jedna jej część cichła to druga budziła się do życia ze zdwojoną siłą. Zerd i Dyter znajdowali się w takim właśnie sektorze.

  Obaj mężczyźni mieli wolne, co dało się rozpoznać, gdyż mieli na sobie cywilne ubrania. Czerwonoskóry przywdział czarny sweter oraz długie spodnie. Co chwilę chuchał na ręce i patrzył z niedowierzaniem na swojego towarzysza. Zerd, dla odmiany, ubrany był w białą koszulę z krótkim rękawem oraz cieniutkie dżinsy.
  - Powiedz mi, jak ty możesz tak chodzić? Mnie tu dupa z zimna odpada, a ty sobie paradujesz w takim łachu - zaczął Dyter.
  - Kwestia przyzwyczajenia. Jakbyś spędził większość swojego życia na Xenomorf, też byś tak chodził.
  - Byłem na Xenomorf i tam to dopiero było zimno. Mało brakowało, a stałbym się lodem na patyku.
  - Nie przesadzaj, tam gdzie byłeś jest całkiem w porządku. Ale jakbyś odwiedził najzimniejsze miejsca planety, to byś dopiero stał się sopelkiem.
  - To tam są jeszcze zimniejsze miejsca? - zapytał zszokowany Dyter.
  - Tak - odparł Zerd.
  - Dreszcz mnie przechodzi na samą myśl, ale czemu tu jest tak zimno?
  - Nie zapominaj, że jedna szósta populacji planety to Changelingi. Oni lubią chłód.
  - Zaczynam sobie przypominać czemu ich nie lubię.
  - Nie są tacy źli, jak ich lepiej poznać.
  - Dziękuję, postoję. Nie dość, że mną rządzą to jeszcze mam się z nimi zaprzyjaźniać? A co oni takiego robią dla mnie?
  - Choćby ci płacą.
  - Fakt, ale wolę to zostawić tak jak jest. Oni mi płacą, ja robię co mi każą, i na tym nasze stosunki się kończą, a po robocie mogę sobie wyskoczyć do baru, czy na panienki, albo jedno i drugie. Taki układ mi odpowiada.
  - Nie dziwię się, ale powiedz mi jak to się stało, że jednak zostałeś na Core?
  - Co?
  - Freezer miał rozpuścić ludzi, a ty zostałeś. Czemu?
  - Ano bo... eee... w sumie... noo.
  - Nie wiesz?
  - No coś tam mówili w stylu "bla bla bla... zostajesz na Core... bla bla bla... możesz odejść."
  - Wiesz czasami dziwie ci się jak ty przeżyłeś.
  - Ratuje mnie mój wrodzony spryt, szczęście, i to, że umiem się wykręcić z wielu rzeczy, jak to ujął Nath "jak ormandyjski węgorz"- powiedział Dyter kończąc swoja wypowiedź uśmiechem odsłaniającym całą klawiaturę zębów. Towarzyszący mu Monsturn chciał już coś powiedzieć, gdy zza rogu wyłonili się dwaj osobnicy. Gruby, różowy Dodoria oraz fioletowy, o wiele chudszy Kivi.
  - Witaj - zaczął Zerd, zwracając się do Kiviego.
  - Witaj. Zerd, prawda? O, i Dyter, dobrze, że cię widzę. Słuchaj, gdzie dokumentacja "Tyrana"? Od rana jej szukam - zadał pytanie z obawą głosie.
  - Zielona teczka? - starał sobie przypomnieć obiekt czerwonoskóry.
  - Tak - odparł Kivi.
  - Chyba zostawiłem u...- przerwał Dyter uświadamiając coś sobie. Zerdowi wydało się, jakby jego towarzysz nagle pobladł.
  - Gdzie? - wycedził przez zęby przyboczny Freezera.
  - Eee... to nie jest najważniejsze. Jutro będziesz ją miał na biurku - tłumaczył Dyter, po czym dodał w myślach "chyba".
  - Dyter, to ty pracujesz u Kiviego? - zdziwił się lekko Zerd.
  - No, tak jakby.
  - Dyter jest moim asystentem. Przydzielono mi go jeszcze na Xenomorf. Kurier z niego kiepski i jeśli nie znajdzie tych dokumentów, własnoręcznie go zabiję, ale ma zmysł cwaniaka, a to się bardzo przydaje - wyjaśnił fioletowy.
  Czerwonoskóry przełknął głośno ślinę, po czym dodał:
  - My już musimy, iść bo jesteśmy umówieni na spotkanie, a wy pewnie też macie wiele na głowie.
  - Tak, spotkamy się jutro z samego rano i obyś miał tą dokumentację.
  - A mnie wisisz skrzynkę browaru - wtrącił Dodoria. - Icemeni pokonali Zatarków pięć do trzech.
  - Mecz był ustawiony, nie liczy się! - zaprotestował Dyter.
  - Liczy się, liczy, od tego się nie wykręcisz - odparł pewny siebie Dodoria.
  - Dobra, Dodoria, my już idziemy.
  - Na razie - powiedział Zerd.
  - Do następnego spotkania - odparł Kivi, po czym mężczyźni rozeszli się. Zerd i Dyter szli jeszcze chwilę w milczeniu. Towarzysz Monsturna był zadowolony. Młody Coolant zdawał się być odprężony i zrelaksowany i najwidoczniej, przynajmniej na chwilę, zapomniał o piętrzących się problemach. Ostatnio chodził smętny i ponury, martwiąc się o ojca, ale wydawało się, że w końcu złapał chwilę wytchnienia. Dyter chciał już pogratulować sobie takiego wpływu na ludzi, ale nagle jego przemyślenia zostały przerwane przez Zerda.
  - To tutaj? - spytał zielonowłosy, wskazując na rozświetlony neonami budynek.
  - Tak. Klub "Kryształ", jeden z lepszych na planecie i co najważniejsze, ogólnodostępny - powiedział Dyter, uśmiechając się. - To chyba najlepszy taki lokal w mieście, który nie leży w dzielnicy "tylko dla zmiennokształtnych".
  - Skąd to wszystko wiesz, w końcu jesteśmy na Core zaledwie tydzień? - zapytał coolant.
  - Kwestia nawiązywania kontaktów. Jeden pozna cała planetę w tydzień, inny spędzi na niej całe życie i gówno będzie o niej wiedział - odparł Dyter.
  - Mówiąc całą planetę, masz chyba na myśli całą jej część rozrywkową.
  - Jak zwał, tak zwał. Ty się lepiej ciesz, że mam już tu wszystko obcykane, bo tak nigdzie byśmy nie poszli - zripostował lekko urażony towarzysz.
  - Dobra, dobra, nie denerwuj się już. - uspakajał przyjaciela Zerd.
  - Nieważne wchodźmy do środka, muszę ci kogoś przedstawić.
  - Przedstawić?
  - Zobaczysz, chodź - powiedział Dyter, po czym pociągnął coolanta za sobą.

  Wnętrze lokalu było bardzo przestronne, mimo iż znajdowało się tu około tysiąca osób, nie powstał tłok. Wprost przeciwnie. Klub został zaprojektowany tak, aby mógł przyjąć bez problemu dwukrotnie większą liczbę gości. Budynek był podzielony na kilka sektorów. W jednym znajdował się dość duży barek, w drugim loża, czyli stoliki oraz wygodne kanapy, gdzie prowadzono rozmowy. W kolejnej sali znajdował się parkiet do tańca. Muzykę serwował DJ, który był mistrzem w swoim fachu. Na pewno pomagały mu w tym posiadane przez niego cztery ręce.
  Zerd rozejrzał się po okolicy i zauważył machającą w ich stronę kobietę siedzącą przy jednym ze stolików. Dyter odpowiedział podobnym gestem, po czym mężczyźni podeszli do dziewczyny. Była Monsturnką. Miała na sobie czarną sięgającą kolan spódniczkę oraz wiele ozdób w postaci bransolet, kolczyków i naszyjników. Jej złote oczy skierowały się w stronę Dytera, po czym przeniosły ciężar spojrzenia na nieznajomego.
  - Zaria, to jest Zerd. Zerd, to Zaria - przedstawił sobie Monsturnów Dyter.
  - Miło mi cię poznać - powiedział Zerd.
  - Mnie także. Proszę, siadajcie. - Mówiąc to, kobieta posunęła się, aby zrobić miejsce dla nowoprzybyłych. Zerd chwilę jeszcze przyglądał się Zarii. Jej ozdoby budziły w nim pewne uprzedzenia. Nigdy nie rozumiał co jego rasa widziała w tych świecidełkach. Jego ojciec i wielu jego znajomych jeszcze z Xenomorf, nosili podobne, ale on nigdy nie mógł się do tego przekonać. Nie przekłuł nawet uszu, przez co często się z niego naśmiewano. Mimo wszystko, dziewczyna zaintrygowała go swoim spojrzeniem oraz opadającym zawadiacko na twarz pojedynczym lokiem.
  - Na dobry początek pójdę zamówić coś do picia, a wy się lepiej poznajcie - powiedział Dyter, po czym odszedł od stołu, zostawiając Monsturnów samych.
  - No więc, czym się zajmujesz. Mieszkasz na Core? - wypalił Zerd.
  - Nie, przynajmniej nie na stałe, ale teraz zapowiada się, że spędzę tu dość dużo czasu.
  - Z jakiego powodu.
  - No, zostałam przyboczną księcia Freezera, a on musi zostać na Core do końca wojny, więc póki co ja też tu zostaję.
  - Przyboczną Freezera? Przecież on już ma przybocznych Kiviego i tego dużego różowego, zapomniałem jak miał na imię.
  - Dodoria. Tak, ale podniósł do rangi przybocznych jeszcze czworo. Mnie, moją przyjaciółkę, naszego dowódcę i Dytera..
  - Myślałem, że jako młodszemu z książąt, wolno mu mieć tylko dwóch przybocznych.
  - Normalnie tak, ale kazano mu rozpuścić wojska, a my należeliśmy do jego oddziału specjalnego i żeby nas nie stracić zrobił z nas przybocznych. Podobno ci na górze nie byli zadowoleni z tego złamania zasad, ale przymknęli oko.
  - Oddział specjalny...czy myśmy się już gdzieś widzieli? - spytał Zerd.
  - Chyba nie, ale muszę przyznać, że wydałeś mi się z początku znajomy - odparła z zadumą w głosie Zaria. Nagle jakby obojgu otworzyła się jakaś klapka w głowie, przypomnieli sobie incydent na Makyo, oraz to, że widzieli wtedy się nawzajem nago.
  - Kur...- powiedzieli chórkiem. Zerdowi i Zarii zrobiła się głupio. Kobieta nawet nieświadomie próbowała się zasłonić rękoma, jakby jej rozmówca widział przez materiał sukienki. Zerd natomiast odwrócił wzrok w inna stronę, szukając wybawienia, którym okazał się niosącym drinki Dyter.
  - Co się dzieje? - spytał czerwonoskóry.
  - No... rozmawiamy o naszym spotkaniu na Makyo - zaczęła Zaria.
  - Makyo, ta, słyszałem. Niezłe jaja tam były, podobno wszyscy musieli się rozebrać i... - Dyter przerwał swój wywód uświadamiając coś sobie. Złapał Zerda za kołnierzyk i wyciągnął go na pewną odległość.
  - Ty zdrajco, ja męczyłem się od kilku miesięcy, żeby ją gdziekolwiek zaprosić, a ty widziałeś ją nago i nie powiedziałeś? - spytał potrząsając towarzyszem Dyter.
  - ...Nie... nie pytałeś - odparł lekko zdezorientowany Zerd. Czerwonoskóry puścił Monsturna, po czym poklepał go po plecach.
  - Dobra, wybaczam ci, ale następnym razem mów mi takie rzeczy. Chcę być pierwszym, który się dowiaduje o twoich podbojach - powiedział, puszczając oko do coolanta.
  - Czy ty naprawdę myślisz tylko o jednym?
  - Nie zawsze, ale często. A teraz chodź, wracajmy do stołu - zakończył krótką pogadankę czerwony, po czym obaj mężczyźni wrócili do stolika.
  - Można wiedzieć o co chodziło? - zapytała Zaria.
  - Męskie sprawy, nie zrozumiałabyś - odparł Dyter.
  - A tak w ogóle to skąd wy się znacie? - zamyślił się Zerd.
  - No więc... - zaczął czerwonoskóry.
  - Ja to lepiej opowiem, bo jak znam ciebie, zaraz coś upiększysz - przerwała mu kobieta.
  - Jeśli już, to tylko ciebie - odparł odparł mężczyzna, trzepocząc powiekami.
  - Jasne... Poznaliśmy się jeszcze na Xeno. Dyter został asystentem Kiviego, a ja członkinią oddziału specjalnego. I od tej pory Dyter próbuje mnie poderwać.
  - I to z powodzeniem, w końcu dałaś się namówić.
  - Przyszłam tu tylko dlatego, że miałam dość twojego błagania i dlatego, że nie jesteśmy sami. - Zaria wskazała śmiejącego się z wymiany zdań Zerda.
  - Wyśmiej się, coolanciku, dobrze ci to zrobi - powiedział z wyrzutem Dyter.
  Dalsza rozmowa toczyła się równie swobodnie i w bardzo przyjemnej atmosferze. Także kolejne drinki coraz bardziej rozwiązywały języki. Oprócz przerw na tańce, cała trójka przegadała prawie całą noc. Czerwonoskóry czuł się czasami trochę wyłączony z rozmowy, gdy Zerd i Zaria zaczęli rozmawiać o Xenomorf i nawet on musiał przyznać, że ci dwoje mają się ku sobie. Dlatego, gdy tylko dziewczyna wyszła do łazienki Dyter wypalił:
  - Chcesz gumkę?
  - Co? - spytał zaskoczony Monsturn.
  - No, kondoma. Jeśli nie masz, mam parę na zbyciu.
  - Dyter, to prawda, ty naprawdę myślisz tylko o jednym.
  - A, to źle?
  - No...
  - No właśnie, więc chcesz go czy nie?
  - Może później - odciął się Zerd.

  Zabawa trwała jeszcze kilka godzin, podczas których czerwonoskóry zdążył zaliczyć przysłowiowego zgona. W jego przypadku alkohol nie rozwiązał języka, ale go poplątał i zwalił mężczyznę pod stół.
  - Bez paniki, wiem co robić - powiedzieli jednocześnie.
  - Chyba znamy go zbyt dobrze - zaczął Zerd.
  - Chyba tak - zaśmiała się Zaria. Zerd odniósł Dytera do jego nowego mieszkania, po czym odprowadził Zarię do pałacu, gdzie teraz mieszkała.
  - Jeśli chciałbyś jeszcze porozmawiać, albo czegoś byś potrzebował, masz. To mój wewnętrzny numer scoutera - powiedziała Zaria wręczając Zerdowi świstek papieru.
  - Dzięki. Dobranoc w takim razie.
  - Dobranoc - odparła kobieta, po czym oboje rozeszli się w swoich kierunkach.

  Walenie, bo tak można była nazwać ten świdrujący czaszkę Monsturna dźwięk, obudził go z głębokiego snu. Zerd wstał z łóżka, ale uczucie jakby ktoś w jego głowie budował autostradę było nie do zniesienia.
  Próbował zlokalizować źródło dźwięku, które było przyczyną jego męki, ale ani kac, ani półsen w jakim się jeszcze znajdował, nie ułatwiały mu tego. Rozbudzając się do końca, rozejrzał się po swojej kwaterze. Nie było tu zbyt wielu mebli, ale tak właśnie wyglądała większość pokoi w tutejszej jednostce wojskowej. Można by rzecz, że panowały tu sajańskie warunki. Łóżko, szafka, lustro oraz mała łazienka. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
  Zerd w końcu uświadomił sobie, że okropne walenie dociera od drzwi. Chwilę zabrało mu dotarcie do nich. Pociągnął za klamkę i ujrzał spanikowanego Dytera, który trzymał w ręku jakieś pocięte papiery. Czerwonoskóry wparował do pomieszczenia, powtarzając w kółko coś o dokumentacji i o tym, że jest już martwy. Zerd nie był wstanie wyłapać sensu jego wypowiedzi, więc powiedział:
  - Dyter, powoli i, na kaioshina, proszę cię, ciszej trochę.
  Dyter mimo to nadal wyglądał na przerażonego, ale przynajmniej próbował opanować swoje nerwy.
  - Pamiętasz jak wczoraj Kivi wspominał o dokumentacji "Tyrana"?
  - No, coś mi się kołacze.
  - Miałem mu ją przynieść dziś rano.
  - Ale?
  - Ale zostało z niej tylko to - powiedział Dyter pokazując Zerdowi pociętą na drobne paseczki dokumentację.
  - Co się stało?
  - No, miałem mu to zanieść już kilka dni temu, ale po drodze jak wracałem, że stoczni zahaczyłem o jeden bar. Tam poznałem taka super laskę. Poszedłem później do niej. Spędziłem tam noc, a rano zapomniałem zabrać teczki - mówił rozhisteryzowany Dyter.
- Dobra, ale to nie wyjaśnia co się stało.
- No dziś rano do niej poszedłem, a ona myślała, że moja teczka to jej niepotrzebne papiery i wrzuciła je do niszczarki - mówił coraz słabszym i coraz bardziej piskliwym głosem Dyter.
  Zerd tylko westchnął i wziął od przyjaciela pozostałości dokumentacji.
  - Co chcesz zrobić?
  - Postawisz mi za to piwo - powiedział Zerd. kładąc całość na podłodze i wyciągając klej z szuflady. - Siadaj będziemy to kleić, na kiedy masz to oddać? I swoja drogą, nie mogłeś zgrać tego na cyfronotes?
  - Nie ufam tym urządzeniom, od kiedy jeden z nich zeżarł moją kolekcje rozbieranych fotek. Na dzisiaj mamy jeszcze kilka godzin, ale zawsze mogę się trochę spóźnić, dzięki Zerd.
  - Zamknij się i zacznij kleić - powiedział Zerd zirytowanym głosem starając się znaleźć pierwszą stronę.
  Rozpoczął się mozolny proces składania poszatkowanej dokumentacji w jedną zwartą całość. Zerd odzywał się do Dytera tylko wtedy, kiedy musiał. Był wkurzony na swojego kompana, a czerwonoskóry widząc to wolał nie drażnić przyjaciela, który mógłby jeszcze odmówić dalszej pomocy.

  Po trzech godzinach Dyter doszedł do wniosku, że dopiero połowa pracy za nimi. Westchnął i ubrudzoną w kleju ręką dotknął swojego czoła. Chciał przejechać nią po całej buzi, ale tajemnicza siłą nie pozwoliła mu oderwać dłoni od twarzy. Szarpnął jeszcze kilka razy w nadziei oswobodzenia kończyny, ale na próżno.
  - Zerd, jedna zwarta, chyba mamy problem - zaczął najspokojniej jak tylko potrafił Dyter.
  - Co znowu? - spytał zdenerwowany Monsturn.
  - Wiesz głupia sprawa... to świństwo klei chyba nie tylko papier...

  Kivi stał przed pałacem, czekając na swojego podwładnego. Normalnie zaczekałby w środku, ale Dyter spóźniał się już dobre siedem godzin. Fioletowy próbował złapać go przez scouter, ale jego asystent najwyraźniej wyłączył urządzenie. Przyboczny Freezera miał już wracać do swojego biura, gdy nagle zza rogu wyłonił się niosący czerwoną teczkę.
  - W końcu jesteś! Gdzieś ty był, człowieku! Miałeś mi przynieść tą dokumentację rano.
  - Gdzieś na pewno jest rano - odparł Dyter.
  Kivi zignorował tą odzywkę i wziął od swojego podwładnego teczkę. Trochę go zdziwiło, że czerwonoskóry zmienił teczki, ale liczyły się dokumenty, a nie opakowanie, więc to także puścił koło wąsów. Coś go jednak tknęło i zdecydował się zajrzeć do środka.
  - Co to kurwa ma być!
  - Nie uwierzysz mi jak ci powiem.
  - Mów!
  - No więc szedłem sobie ulicą, a tu nagle napadło mi dziesięciu zbirów. Pokonałem wszystkich, ale w trakcie walki teczka wypadła mi z ręki i poszybowała wprost do takiej maszyny co stała przy drodze i przerabiała gałęzie drzew na wiór.
  - Fakt, nie wierzę ci. Drzewa? W samym centrum Core? Czego tyś się opił? Dobra, nieważne mam tylko nadzieję, że wszystko to jest.
  - Co do stroniczki.
  - Dobra....a tak w ogóle co ci się stało? - zapytał Kivi, dopiero teraz zauważając obandażowaną dłoń i czoło podwładnego.
  - Nie pytaj.
  - Nieważne , a teraz chodź, trzeba zdać te dokumenty odpowiednim władzom.

  Dzięki wojnie, coolanci stali się bardzo poważaną organizacją. Już nikt nie kwestionował ich istnienia, po tym jak przechylili szalę zwycięstwa w kilku bardzo ważnych bitwach. Nie znaczyło to jednak, że byli lubiani. Armia gardziła nimi, ponieważ jeśli odnieśli sukces, przypisywali go w całości sobie. Natomiast, gdy ponieśli porażkę najczęściej cała winę zwalali na niekompetentnych, w ich mniemaniu, piechurów.
  Flota również nie darzyła coolantów sympatią. Kapitanom statków nie podobało się, że nagle ich statek przechodzi pod komendę jakiegoś aroganckiego zapaleńca, który nie ma pojęcia o zasadach walki w kosmosie. Jednak to wszystko było niczym w porównaniu z nienawiścią jaką darzył coolantów wywiad, ponieważ z powodu pojawienia się organizacji, agenci zostali w większości zredukowani do roli informatorów i detektywów. Wszystkie ważniejsze akcje były przeprowadzane przez uczniów coolera, którzy przejmowali prowadzone przez wywiad sprawy. Istniało jeszcze dowództwo. Im z kolei nie podobało się, że nie mają pełnej kontroli nad organizacją. Coolanci podlegali tylko Coolerowi, a kadrę dowodzenia zbudowali członków oddziału.
  Wszystkie te czynniki sprawiły, że gdy tylko nadarzyła się takowa okazja, siły imperialne utrudniały coolantom życie. Jednak nawet ta nienawiść nie była tak silna, aby sprawić, żeby wszystkie te organizacje skoczyły sobie do gardeł. Najczęściej ograniczyły się to tylko drażniących psikusów, jak przetrzymanie w poczekalni, utrudnianie w zdobyciu pozwolenia, czy odsyłanie coolantów z kwitkiem. Niby nic poważnego, a jednak mogło doprowadzić do szału.
  Na szczęście, Leau nie miał już takich problemów. Znajdował się w budynku organizacji i wszystkie jego prośby były załatwiane jak najszybciej się dało. Zdążył już wynająć salę treningową oraz symulator, a dowództwo zgodziło się także wysłać drużynę w celu odzyskania Ebona, jego statku, którego ukrył przed misja na Makyo.
  W normalnych okolicznościach sam by po niego poleciał, jednak tym razem dowództwo rozkazało jemu i Zerdowi udać się na dwumiesięczną przepustkę. Pół-Sajanowi się to nie podobało, ale nie był w stanie nic na to poradzić, więc zamiast użalać się nad swoim losem, postanowił wykorzystać czas przerwy na trening. Chciał podszkolić swojego podwładnego w walce oraz pilotażu. W pamięci miał jeszcze sytuację z Makyo, kiedy to wysłał nie potrafiącego pilotować Monsturna po statek. Leau zawsze wyciągał wnioski ze swoich błędów. W tym przypadku nie było inaczej. "Niedoświadczony partner to zły partner" przypomniał sobie słowa księcia Coolera jeszcze ze swojego treningu, po czym ruszył w stronę holu na spotkanie.
  - Dzień dobry - zaczął Zerd.
  - Nie wiem dlaczego kazano nam tutaj zostać, ale nie myśl sobie, że będziemy się przez cały ten czas lenić. Najpierw mała potyczka. Dawno już ze sobą nie walczyliśmy, a chcę zobaczyć czy dzięki misjom się rozwinąłeś. Zrozumiano?
  - Tak jest!
  - Dobrze więc, chodźmy - skończył rozmowę Leau, po czym obaj mężczyźni ruszyli w stronę sali treningowej.
  Siedziba Coolantów przypominała labirynt. Brak znajomości budynku mógł zaowocować zgubieniem się plątaninie korytarzy i pokojów. Zerd doszedł do wniosku, że ten kto projektował kwaterę główną organizacji nie był do końca zrównoważony, albo miał w tym swój cel. Monsturn stawiał na to drugie. Chciał już zapytać o to Leau, gdy dotarli pod duże, pancerne drzwi.
  - Już jesteśmy. Wchodź do środka - powiedział Leau otwierając drzwi.
  Zerd wykonał polecenie. Widział już kilka sal, ale ta była wyjątkowa. Znajdowały tam najróżniejsze urządzenia, których funkcji młody coolant mógł się jedynie domyślać. Jednak najbardziej zaimponował mu generator grawitacji. Wielki, lśniący i mający na sobie tyle przycisków, że nawet Fourhand miałby problemy z naciśnięciem wszystkich naraz.
  - Zawsze dostajemy najnowsze zdobycze techniki jako pierwsi. Ten generator może wytwarzać pola o różnej grawitacji w jednym pomieszczeniu.
  - To znaczy?
  - To znaczy, że na przykład pod ścianą będzie 100G, a koło okna dwanaście. Takie nieprzewidywalne zmiany bardzo wzmacniają organizm. No więc, zaczynajmy - powiedział Coolant, włączając generator.
  Dla Zerda stanowiło to zupełnie nowe doświadczenie. Fluktuacje ciążenia nie dość, że były odczuwalne to na dodatek w niektórych miejscach widoczne. Pola najsilniejszego przyciągania pojawiały się w postaci snopów mrocznego czerwonego światła.
  "Żadna trudność. Wystarczy omijać najtrudniejsze pola" pomyślał Zerd.
- Nie myśl, że będzie tak prosto - powiedział Leau, widząc pewność siebie na twarzy Monsturna.
  Wcisnął parę przycisków na generatorze, a pola grawitacji zaczęły wędrować. Młody Coolant musiał kilkakrotnie uskakiwać, gdy obok niego pojawiał się snop bladoczerwonego światła.
  Wkrótce potem obszary wzmożonej grawitacji przestały być jego jedynym zmartwieniem. Leau, manewrując przez pola grawitacyjne, zaatakował młodego coolanta. Pięść pół-Sajana spotkała się z policzkiem Zerda. Uderzenie było na tyle silne, że rzuciło Monsturnem w tył. Nie zmierzał się on jednak poddawać. Chciał już użyć impulsu ki, aby się zreflektować, ale wpadł w pole zerowej grawitacji. Stan nieważkości sprawił, że Zerd nabrał szybkości. Chwilę później ciało spotkało się z metalem.
  Monsturn podnosił się, masując obolałe plecy, gdy nagle wokół niego pojawił się snop bladoczerwonego światła. Zaskoczony uderzył z duża siłą o podłogę. Leżąc przeszedł w swoją drugą formę, po czym znów usiłował się podnieść. Z pewnością nie udałoby mu się to, gdyby strefy grawitacji ponownie nie uległy zmianie. Umięśniony potwór jakim stał się Zerd stanął na równe nogi w samą porę, aby zablokować kolejny cios swojego przełożonego. Obaj wojownicy zaczęli tańczyć, wymieniając się ciosami. Większość ataków obu stron rozbijała się na blokach, lub trafiała w pustkę.

  Leau był zaskoczony postępami swojego podopiecznego. Zerd opowiadał mu jak to przez dwa miesiące siłował się kajdanami Garlicka, ale pół-Sajan nawet nie przypuszczał, że to mogło tak wzmocnić młodego coolanta. Postanowił jednak zakończyć tę potyczkę.
  Skoczył kilka metrów w prawo w nadziei, że przeciwnik podąży za nim. Nie mylił się. Zerd skoczył w jego stronę, ale w połowie drogi znalazł się w polu silniejszego przyciągania. Nie było one co prawda tak silne, aby rzucić mężczyzną o podłogę, ale wystarczyło. Zerd momentalnie zatrzymał się i popełnił rażący błąd. Starając się przezwyciężyć pole, opuścił gardę.
  Leau wykorzystał to, kopiąc z całej siły w brzuch Monsturna. Gdy Zerd wykonał niekontrolowane salto w tył, pół-Sajan uderzył go pięścią w twarz, wprawiając przy tym ciało zielonowłosego w ruch wirowy. Młody coolant ponownie wpadł w pole silnego ciążenia i z hukiem uderzył o podłogę, po czym stracił na kilka chwil przytomność. W tym czasie Leau zdążył wyłączyć generator i podejść do odzyskującego świadomość Monsturna.
  - Trzeba będzie złożyć skargę - zaczął pół-Sajan, po czym pomógł wstać swojemu podwładnemu.
  - Skargę?
  - Tak. Pokonałem cię tak szybko, ponieważ wykorzystałem pola.
  - Zauważyłem, ma pan bardzo dobry refleks i instynkt.
  - Tak, ale akurat tutaj nie miało to z niczym wspólnego.
  - Nie rozumiem.
  - Kiedy trenowałem tu ostatnio, zapamiętałem algorytm zmiany pól. Powinno się go zmieniać co miesiąc, bo tyle w sumie trzeba, żeby się go nauczyć. No i widzę, że ktoś się obija i to zdrowo. Ostatni raz byłem tu cztery miesiące temu.
  - To mogę odetchnąć, bo nie mogłem uwierzyć, że dałem się tak łatwo pokonać.
  - Nie załamuj się i tak poczyniłeś ogromne postępy od czasu naszej poprzedniej potyczki, ale i tak jesteś cienki. Nie zapominaj o tym. A teraz chodź, czas na pierwszą lekcje w symulatorze.

  Kolejne dni w życiu młodego Monsturna wypełnione zostały niekończącymi się treningami, lekcjami na symulatorze, oraz uczeniem się na pamięć nazw kodowych jednostek imperialnych. Zerd nie narzekał, ale miał już tego dość. Codziennie wracał do swojego pokoju wykończony i zmordowany. Bywało też, że noc spędzał w komorze regeneracyjnej - od czasu, gdy do treningu z Leau włączali się inni coolanci zdarzało się to coraz częściej.
  Jednak nie treningi najbardziej irytowały Zerda. Przez całe te zamieszanie nie miał czasu, aby zajrzeć do swojego ojca, ani spotkać się z Dyterem. Monsturnowi przyszedł na myśl jeden tekst czerwonoskórego "Halo? Zerd? A kto to?".
  Dyter oczywiście żartował, ale dał odczuć coolantowi, że już prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Dlatego, jak tylko dostał od swojego przełożonego chwilę wolnego natychmiast udał się do szpitala. Po sprawdzeniu stanu ojca i rozmowie z lekarzami, którzy byli dość niechętni rozmowie, Zerd postanowił spotkać się ze swoim przyjacielem. Jednak rozmowa przez scouer z Dyterem nie należała to zbyt spójnych. Czerwonoskóry był już najwidoczniej w stanie alkoholowego upojenia i nie bardzo kojarzył co się do niego mówi. Zawiedziony trochę tym faktem Zerd przypomniał sobie o nowym numerze w pamięci komunikatora. Szybko wyszukał go i wybrał opcje "połącz".
- Zaria, tu Zerd. Tak, ten z baru. Masz może dziś wolne?

  Z położonego w dzielnicy przeznaczonej tylko dla zmiennokształnych kina wychodzili Changelingi i Monsturni. W tłumie znajdowali się także Zerd i Zaria.
  - Piękny film, prawda? - zaczęła kobieta.
  - Tak, nie spodziewałem się, że dramaty mogą być takie wciągające - odparł coolant.
  - "Okruch Lodu" to nie byle jaki dramat. To hit kasowy w całym Imperium.
  - Może, ale chyba przegięli nadając głównym bohaterom tak znane imiona. Władze ich jeszcze zamkną.
  - No co ty... to tylko film. Poza tym, jeśli nikt nie zamknął ich do tej pory, to już ich nie zamknie.
  - Może masz rację.
  - Gdzie teraz idziemy? - zapytała dziewczyna.
  - Myślałem, żeby przejść się alejami. Teraz jest tam bardzo ładnie.
  - W takim razie chodźmy - zdecydowała Zaria.
  Para przechadzała się wzdłuż alej, podziwiając stylizowane na zabytki budynki oraz zmieniające kolor latarnie. Rozmawiali głównie o domu, swoich zainteresowaniach i przyszłości.
  - Zerd, mam do ciebie takie pytanie?
  - Tak?
  - Czemu nie nosisz żadnych ozdób. Ja rozumiem, że służba, ale teraz podobno masz wolne, mógłbyś coś założyć.
  - Ja nie noszę ozdób - powiedział Zerd, wzdychając. Przeczuwał co zaraz nastąpi, przechodził to już wiele razy. Nienawidził tego.
  - No tak, takie zakładanie i zdejmowanie może być teraz uciążliwe.
  - Nie, źle mnie zrozumiałaś. Ja nie noszę żadnych pierścionków, naszyjników, ani kolczyków, bo nigdy ich nie nosiłem.
  - No co ty... dlaczego? - zdziwiła się Zaria.
  - Widzisz, obładowywanie się tymi wszystkimi ozdobami dla mnie jest pokazywaniem swojej próżności i głupoty, nic więcej. Dlatego nigdy nie dałem przekłuć sobie uszu.
  - Próżności i głupoty. Więc uważasz, że jestem próżna i głupia?
  - Nie to miałem na myśli ja...
  - Wypchaj się swoimi tłumaczeniami. Na razie! - krzyknęła wściekła Zaria, po czym zostawiła Zerda samego sobie. Monsturn westchnął tylko.
- Brawo, stary, prawdziwy żigolak z ciebie - i powiedział do siebie, po czym ruszył w przeciwną stronę, kierując się do kwatery coolantów.

  Zaria pędziła korytarzami kwatery organizacji. Wydawało jej się, że biega w kółko, ponieważ drzwi do pomieszczeń, oraz wszystkie zakręty były takie same. Co prawda strażnik, a zarazem recepcjonista tłumaczył jej jak dokładnie ma iść, jednak labiryntowe rozmieszczenie korytarzy sprawiło, że szybko się zgubiła. Biegła. Musiała jak najszybciej znaleźć Zerda. Jeszcze kilka dni wcześniej nie miała najmniejszego zamiaru zamienić z nim choćby jednego słowa, jednak sytuacja była wyjątkowa i musiała go odnaleźć jak najszybciej.
  Biegła jeszcze kilka minut, aż wpadła na idącego w drugą stronę coolanta. Mężczyzna w przypominającym głowę Changelinga kasku poproszony o pomoc szybko wyjaśnił jak dojść do sal treningowych. Zaria podziękowała, po czym ruszyła w dalsza drogę.

  Kilka chwil później dzięki instrukcjom przypadkowego przewodnika dotarła pod wejścia do sal treningowych. Szybko odnalazła interesujące ją oznaczenie. Zanim jednak weszła do pomieszczenia schyliła się i złapała za kolana, starając się złapać oddech po długim biegu. Gdy odpoczęła już na tyle, aby móc prowadzić normalną konwersację, nacisnęła guzik otwierający drzwi. Dziewczyna wparowała do środka i ignorując zdziwione spojrzenia grupki coolantów podeszła do Zerda.
  - Zaria, co ty tu robisz?
  - Zerd, to ważne słuchaj...
  - Skończ te pogaduchy, kochasiu i wracajmy do treningu. Pociupasz sobie później - powiedział jeden z coolantów, stojący najbliżej Leau.
  Zaria całkowicie go zignorowała.
  - Książę Freezer mnie tu przysłał, bo nie mógł złapać cię na scouterze...
  - Wyłączam go na czas treningu - przerwał dziewczynie Zerd.
  - Zerd, chodzi o twojego ojca, ma chyba zapaść. Freezer powiedział, żebyś przyjechał do szpitala jak najszybciej - wytłumaczyła Zaria.
  Monsturn nie myśląc dużo zasalutował pozostałym coolantom, po czym wybiegł z sali. Kobieta podążyła za nim. Wydostanie się z budynku nie zajęło im dużo czasu, ponieważ tym razem to Zerd prowadził, a już znał drogę na pamięć. Chwilę później dwójka Monsturnów stała przed budynkiem.
  - Co teraz? - zapytała Zaria.
  - Szpital jest dość daleko, będziemy musieli złapać stopa, albo... - mówił Zerd, gdy przed nimi zatrzymał się aerochód.
  - Wsiadać - powiedział sucho, siedzący za sterami Leau.
  - Ale... - nie wiedział co powiedzieć zaskoczony Zerd.
  - Żadnych ale, wsiadaj, to rozkaz. Zrozumiano?
  - Tak jest! - krzyknął Zerd, po czym wskoczył na miejsce obok kierowcy.
  - Hej! Beze mnie nigdzie nie jedziecie - powiedziała Zaria, zajmując miejsce na tylnim siedzeniu. Leau spojrzał na nią groźnie, po czym odwrócił się nacisnął na gaz.
  - A ten samochód to skąd? - zapytała Zaria
  - W kwaterze jest garaż z samochodami służbowymi. Trzeba mieć tylko pozwolenie - wytłumaczył szybko Leau, wyciągając aerochodem prędkości znacznie przekraczające obowiązujące ograniczenia.
  - Dziękuję - powiedział krótko Zerd.
  - Nie gadać mi kiedy prowadzę, bo się jeszcze rozmyśle i was wysadzę - odparł Leau, co Zerd uznał za "nie ma za co" w stylu pół-Sajana.

  Do szpitala dotarli w rekordowym czasie. Budynek był wielką, czerwoną wieżą, sięgającą wiele pięter w górę. Wydawało się, że szpital jest zbudowany z kilku segmentów, jednych wyższych, drugich niższych, sklejonych w jedną całość. Co chwila, z umieszczonych na wysokości kilkudziesięciu pięter lądowisk startowały aerochody pogotowia, aby z włączoną syreną udać się do potrzebujących pomocy.

  Zerd i Zaria wbiegli po schodach prowadzących do głównego wejścia, natomiast Leau został z policjantami, którzy zdołali dogonić pół-Sajana dopiero, gdy ten zatrzymał się przed szpitalem. Zerd po raz kolejny prowadził Zarię, znając drogę do pokoju Zarbona. Jednak tym razem nie dotarli do celu. Kilkanaście metrów przed pomieszczeniem, w którym leżał ambasador Imperium, dwójka Monsturnów została zatrzymana przez wychodzącego im spotkanie Changelinga.
  - Książę - zasalutowała Zaria.
  - Freezerze, co z moim ojcem, wiesz może coś? - zaczął wypytywać coolant.
  - Zerd, lekarze robili co było w ich mocy, ale... - wyjaśniał smutnym tonem książę.
  - Co z moim ojcem?! - krzyknął Zerd.
  Freezer milczał, patrząc na chłopaka. Mimo, że nie padły żadne słowa, cisza była wystarczająco wymowna. Zerd jednak nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Może... Nie, na pewno! Muszą się mylić. Przecież najgorsze było już za nim. To pomyłka.
  Chłopak pobiegł do pokoju w nadziei, że lekarze zaraz powiedzą mu o chwilowej zapaści, osłabieniu organizmu czy czymś takim. Wparował do pokoju w chwili, gdy pielęgniarka zakładała prześcieradło na twarz martwemu Zarbonowi.
  - Czas zgonu? - zapytał lekarz.
  - Dwudziesta druga zero jeden - odparła pielęgniarka, zerkając na umieszczony na ścianie zegar elektroniczny. Zerd stał jedynie i patrzył. Nie wydał z siebie ani słowa, żadnego dźwięku. Lekarz przechodząc powiedział tylko:
  - Przykro mi.
  W coolancie kotłowały się najróżniejsze uczucia, od wściekłości na lekarza za to, że pozwolił Zarbonowi umrzeć, aż do czarnej rozpaczy przesłaniającej racjonalne postrzeganie świata. Mimo to, nie ruszał się, nie mówił. Postronny obserwator mógłby mieć wątpliwości czy w ogóle oddychał. Zaria chciała już podejść coolanta, ale gdy tylko ruszyła się z miejsca, drogę zablokował jej Freezer.
  - Chodźmy stąd. Najlepiej będzie jeśli zostawimy go teraz samego - powiedział cicho Changeling.
  - Tak jest - odparła równie cicho Zaria.
  Freezer nie mógł sobie wyobrazić co czuł Zerd. Nawet nie próbował. Żałował jednak swojej decyzji. Wpłynął na lekarzy, aby nie informowali młodego coolanta o faktycznym stanie zdrowia Zarbona. Książę chciał, aby Zerd do końca zachował nadzieje i mógł w miarę normalnie funkcjonować. Jednak plan okazał się tragiczny w skutkach. Chłopak przeżył szok, który na pewno przyprawi go o wiele więcej cierpienia niż gdyby był na tę śmierć przygotowany. Freezer żałował jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie tego, że pozbył się dawki swojego najlepszego narkotyku. Postanowił, że załatwi sobie jeszcze jedną porcję.

  Dopiero, gdy Changeling i jego przyboczna zniknęli z pola widzenia, Zerd odważył się zrobić pierwszy krok. Zaraz po nim przyszły następne. Chwilę później Monsturn klęczał obok łóżka. Z jego oczu pociekły łzy.

  Na dużej brązowej kanapie siedział mały Monsturn. Jego zielone włosy, przystrzyżone na tak zwanego grzybka, podkreślały duże oczy, które swoje niewinne spojrzenie wbiły w zbliżającego się do nich mężczyznę. Monsturna o długim zielonym warkoczu oraz dużej ilości ozdób. Dziecko szybko przerzuciło swoje zainteresowanie na przedmiot, który trzymał siadający obok niego mężczyzna.
  - Spójrz, Zerd - powiedział łagodnym głosem dorosły, przysuwając chłopcu zdjęcie bliżej twarzy.
  - Kto to? - spytał maluch.
  - To twoja mama. Była naprawdę wspaniała kobietą.
  - A gdzie ona teraz jest? - spytał brzdąc niewinnym głosem.
  - W niebie. Patrzy na nas stamtąd i bardzo nas kocha. Ale mamy tylko siebie synku i zawsze musimy trzymać się razem choćby nie wiem co. Zgoda?
  - Zgoda! - krzyknął chłopiec z młodzieńczym zapałem w głosie.

  "Przepraszam cię tato, że nie dotrzymałem tej obietnicy. Ty pewnie teraz też na mnie patrzysz."

  Mały Zerd biegł korytarzem swojego domu. Przebierał nogami jak szybko tylko mógł, zwiedzając każdy zakamarek mieszkania, po czym zawracał aby zrobić kolejną "rundkę".
  - Zerd, nie biegaj po schodach, bo jeszcze sobie coś zrobisz - dobiegł chłopca głos ojca.
  Wyrostek jednak zignorował ostrzeżenie, a raczej, by zrobić ojcu na złość i udowodnić, że rodzic się myli, postanowił zdobyć stopnie jak największy wojownik szturmujący wały obronne przeciwnika.
  W połowie drogi zahaczył nogą o dywan i uderzając głową o jeden z schodów, sturlał się na sam dół. Chłopiec zaczął płakać, gdy jego nienaturalnie wygięta noga, zaczęła boleć, zagłuszając zmysły. Zarbon wpadł do pokoju, ale zamiast powiedzieć "a nie mówiłem", czy "gdyby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała", podniósł syna i uspokajając go słowami, zaniósł go tak szybko jak tylko mógł do najbliższego szpitala.

  "Dziękuję ci tato, że zawsze byłeś przy mnie, aby się mną opiekować i wybacz, że ja nie mogłem zrobić tego samego dla ciebie."

  Dziarski młody chłopak wyglądający na dziesięć, może jedenaście lat trwał w pozycji bojowej, oddychając ciężko.
  - Bardzo dobrze, Zerd, robisz ogromne postępy - stwierdził Zarbon. Chłopak uśmiechnął się tylko i opuścił gardę.
  - A teraz pokaż mi jak radzisz sobie z panowaniem nad ki - powiedział mężczyzna.
  Zerd bez słowa sprzeciwu wystawił rękę do przodu, jakby coś na niej trzymał, po czym zaczął formować kulę energii. Na jego czole pojawiły się pot i małe żyłki, gdy nad skórą zaświeciło się małe światełko. Chłopak, skoncentrowany tylko i wyłącznie na swojej ki, nie widział nic z otaczającego go świata.
  Chwilę później na dłoni Monsturna pojawiła sfera żółtego światła. Zerd, ucieszony tym faktem zaśmiał się głośno i spojrzał wprost na ojca. W tym właśnie momencie kula zaczęła tracić swój kształt, po czym wybuchła. Gdy blask zniknął zszokowany Zerd, ze spalonymi brwiami i grzywką, oraz szeroko otwartymi oczyma nie mógł uwierzyć w to co się stało. Zarbon zaśmiał, po czym powiedział:
  - Nie martw się synu, wszyscy muszą przejść przez to samo. Z czasem nauczysz się kontrolować swoją ki.

  "Dziękuję ci tato za to, że byłeś dla mnie wyrozumiały... i przepraszam, że ja nie potrafiłem być taki sam dla ciebie."

  - Jesteś tchórzem! - krzyknął Zerd. Kłótnia między ojcem i synem trwała już dobre kilka minut i nic nie wskazywało na to, że miała się skończyć.
  - Zerd, jak ty się do mnie odzywasz?!
  - Chowasz się za ogonem Freezera, podczas gdy w galaktyce trwa wojna. Imperium potrzebuję takich silnych wojowników jak ty czy ja, a ty lecisz sobie na jakieś zadupie, o którym nawet nie możesz mówić, a mnie zabraniasz wstąpić do wojska!
  - Posłuchaj mnie! Ja pracuję dla tego państwa ciężej niż myślisz. Są różne formy walki, a ciebie nawet nie przyjmą do wojska, jesteś za młody i nie masz krzty dyscypliny! Zastanów się gówniarzu o czym ty w ogóle mówisz?! Chcesz żeby ci odstrzelili głowę w pierwszej lepszej bitwie?
  - Myślałem, że mam ojca patriotę..

  "Dziękuje i przepraszam...żegnaj tato."

  Dwójka Mosturnów, kobieta i mężczyzna siedzieli na podłodze, opierając się nieposłane łóżko. Panowała noc, a jedyne oświetlenie stanowił blask dwóch księżyców wpadający przez okno.
  - Z tego co mówisz wynika, że twój ojciec był wspaniałą osobą - stwierdziła siedząca obok Zerda Zaria.
  - Tak, był wspaniały, a ja tego nie dostrzegałem dopóki... jego już nie ma - powiedział smutnym głosem coolant. Kobiecie wydało się, że z trudem powstrzymuje łzy.
  - Nie możesz się załamywać, on na pewno byłby z ciebie dumny. Kochał cię. Może nie pochwalał twojej decyzji o wstąpieniu do armii, ale na pewno cię kochał i zaakceptowałby wszystko co zrobiłeś.
  - Ty nie rozumiesz ja nazwałem go tchórzem, a on umarł na służbie. To ja byłem tchórzem. Nie potrafiłem go uratować. Mogłem bardziej się starać, nie bać się o własne życie... to moja wina.
  - Nie mów tak. Zrobiłeś wszystko co było w twojej mocy. On na pewno by to docenił - próbowała pocieszyć przyjaciela Zaria. Chwilę później drzwi otworzyły się impetem, a do pokoju wpadł rozradowany Dyter.
  - Ludzie, nie uwierzycie co się stało, mam trzy bilety na...
  - To nie jest najlepszy moment - przerwała mu ostro kobieta.
  - Dobra dobra, nie denerwuj się tak, a co tu tak ponuro, ktoś umarł czy co? - zażartował Dyter. Zerd na te słowa spuścił smętnie głowę, a Zaria złapała się za twarz zakrywając oczy. Zła na nowoprzybyłego, wstała i wyciągnęła go siła na korytarz.
  - Ej no co jest! - protestował Dyter.
  - Posłuchaj... - zaczęła tłumaczyć Zaria.
  Zerd nie słyszał odbywającej się rozmowy. Do jego uszu dotarł tylko krzyk "O kurwa!" w wykonaniu czerwonoskórego, a zaraz potem kroki na schodach. Nie minęła chwila, a Zaria wróciła do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Podeszła i ponownie zajęła miejsce obok Zerda. Spojrzała na jego twarz i dostrzegła bijący z niej żal smutek.
  Nie potrafiła wydobyć ani jednego sensownego słowa pocieszenia. Zamiast tego przysunęła się i objęła Monsturna. Zerd również się do niej przytulił, a jego oczu zaczęły płynąć łzy. Zaria, czując krople spływające po jej ramieniu, zacisnęła ramiona.
 
  Dzień później, Zerd musiał uregulować kwestie prawne dotyczące zgonu jego ojca. Nie należało to do najprzyjemniejszych czynności, zwłaszcza że rany po stracie zostały dopiero zaleczone. Imperialne prawo regulowało wszystkie dziedziny życia i śmierci. Zarbonowi, jako ambasadorowi, należał się wojskowy pogrzeb na planecie, na której umarł, chyba że denat miał rodzinę ze stałym miejscem zamieszkania.
  W normalnych okolicznościach ciało wydano by Zerdowi, jednak służba w organizacji coolantów wykluczała stały miejsce zameldowania. Powstał absurd prawny. Dopiero po interwencji Freezera, który przekonał lekarzy, aby pominęli niektóre procedury, ciało Zarbona opuściło szpitalną kostnicę.
  Zerd wiedział, że jego ojciec chciałby, aby pochowano go na Xenomorf i nawet nie dopuszczał do siebie możliwości, aby ciało spoczęło w ziemi Core. Udało mu się także załatwić transport oraz skontaktować z firmami pogrzebowymi w Glacier-polis. Wszystko było już prawie załatwione, gdy w progi tymczasowego mieszkania Zerda zawitał jego przełożony.
  - Dzień dobry - zasalutował zdziwiony obecnością Leau Zerd. - Czyżbym opuścił jakiś trening? Jeśli tak to przepraszam, ale muszę załatwić jeszcze tyle spraw.
  - Nie o to chodzi - odparł sucho Leau. - Główne dowództwo sił zbrojnych Imperium przekazało wiadomość dowództwu coolantów, które natomiast rozkazało mnie znaleźć ciebie.
  - Mnie? Nie bardzo rozumiem - stwierdził zdezorientowany Monsturn.
  - Ja też nie, ale z tego co się dowiedziałem prorok, którego przejęliśmy na Kanassie odmówił dalszej prekognicji dopóki nie spotka się tobą.
  - Dalej nie rozumiem.
  - Jak mówiłem, ja też nie, ale masz się stawić jak najszybciej w naszej kwaterze głównej.
  - Tak jest - powiedział Zerd. Miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, ale rozkaz to rozkaz.

  Nie minęło dużo czasu, a coolant zjawił się w kwaterze głównej. Tam czekali już na niego ludzie wyglądający na strażników. Bez słowa wyjaśnienia zawiązali mu oczy, wyprowadzili z budynku i wsiedli z nim do jakiegoś aerochodu. Zerd nie miał pojęcia, dokąd lecą i najwyraźniej o to chodziło strażnikom. Jakiś czas później, pojazd zatrzymał się.
  Sądząc po zapachu, Zerd uznał, że jest prowadzony kanałami, lub szybami naprawczymi. Po dość długim marszu, dotarli do jakiegoś pomieszczenia. Gwar jaki tu panował podpowiadał Zerdowi, że są w sztabie, biurze lub centrum operacyjnym. Przeszli jeszcze kilkaset metrów, aż dźwięki ucichły. Dopiero wtedy zdjęto chłopakowi opaskę z oczu.

  Na początku oślepiło go światło wydobywające się z uwieszonych pod sufitem lamp, ale gdy zdołał się przyzwyczaić, ujrzał duże metalowe drzwi naprzeciw siebie. Przyjrzał się również swoim "porywaczom" Trzech rosłych Monsturnów w mundurach straży pałacowej przyglądało mu się z równą ciekawością.
  Zerd zdążył już zapoznać się ze zwyczajami Imperium i wiedział, że jego pobratymców przypisuje się do wielu ważnych zadań ze względu na ich sławną na cała galaktykę lojalność wobec Changelingów. Coolant ponownie spojrzał na drzwi. Po chwili ogarnęła go ogromna chęć przekroczenia tej bariery. Nie czuł nic takiego od czasu opuszczenia Kanassy.
  Strażnicy otworzyli drzwi, zanim jednak Zerd zdołał wejść do środka jeden z nich powiedział:
  - Lepiej niczego nie próbuj, jeśli usłyszymy coś podejrzanego, natychmiast tam wejdziemy.
Coolanta zaskoczyła ta wypowiedź. Traktowano go tutaj jak potencjalne zagrożenie. Zerd doszedł jednak do wniosku, że strażnicy odpowiedzialni za bezpieczeństwo proroka każdego tak oceniają, na wszelki wypadek.

  Wszedł do środka. Panował tu dziwny półmrok, jeśli tak można określić zjawisko, które zachodziło w pomieszczeniu. Promienie światła wydzielane przez słabą lampkę przyczepioną do sufitu odbijały się od kryształowych rzeźb kaioshinów. Powodowało to nadzwyczajną grę światłocienia. Gdy tylko Zerd zbliżył się bardziej, blokując dostęp części promieni, wzorek na ścianie zmieniał przyjmując najróżniejsze kształty. Monsturn widział już wcześniej takie posągi, na Kanassie. Czy mogły one zostać sprowadzone, aż stamtąd?
  Rozmyślania Zerda przerwał głos osobnika, który siedział w głębi pomieszczenia przed kryształowym tetraedrem - piramidą o równych bokach.
  - Miałem nadzieję, że się zjawisz i, tak, to są te same rzeźby, które widziałeś na mojej planecie.
  - Skąd wiesz o czym...? - zapytał lekko zdezorientowany Zerd. Coolantowi wydało się, że widzi na rybiej twarzy proroka uśmiech, więc porzucił ten temat
  - Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? - zadał kolejne pytanie.
  - Miałem wizję. Coś, czegoś do tej pory nigdy nie odczułem. To było coś nowego, zupełnie innego niż wszystkie dotychczasowe wizje. To było przejrzyste i niemal pewne.
  - Ale co ja mam do tego? - zapytał Zerd, obawiając się, że prorok zacznie bombardować jego umysł bolesnymi sugestiami, tak jak miało to miejsce na Kanassie.
  - Nie bój się, nie zamierzam sprawić ci bólu. Ty jesteś zbyt ważny, czułem już to, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, ale teraz jestem tego pewien.
  - Nie rozumiem.
  - Nie musisz, zrozumiesz wszystko w swoim czasie, a teraz wyjdź.
  - Ale w takim razie, po co mnie tu wezwałeś? Tylko po to żeby mi to powiedzieć?
  - Nie, ale odwróć się i wyjdź.
  - Jak chcesz - odparł lekko poirytowany Zerd, po czym skierował się do wyjścia.
  Nawet gdyby chciał, nie zdołałby się obronić przed niespodziewanym atakiem, który wyprowadził jego rozmówca. Paznokieć pokrytej szarozielonymi łuskami dłoni wbił się głęboko w szyję Zerda, Uderzając dokładnie w splot nerwów. Zielonowłosy chłopak upadł z hukiem na posadzkę i zaczął tracić przytomność.
  - Moja rola we wszechświecie się skończyła, ale twoja dopiero się zaczyna. Cokolwiek się wydarzy, musisz pamiętać kim jesteś, co jest dla ciebie ważne i co jest twoim obowiązkiem, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Błękit to kolor porażki. Nie pozwól, aby zbliżająca się powódź przybrała kolor błękitu, bo inaczej wszystko będzie stracone - skończył swój monolog prorok, po czym obiema rękami złapał się za szyję i szybkim ruchem skręcił sobie kark.
  Resztki świadomości Zerda zdołały jedynie zarejestrować huk upadającego ciała oraz krzyki wpadający do pomieszczenia strażników.

  Zerd obudził się kilka godzin później, w komorze regeneracyjnej. Gdy tylko to się stało, wyciągnięto go z urządzenia i zaprowadzono do małego pokoiku. Przesłuchaniom nie było końca. Zerd musiał opowiadać wielokrotnie całe zajście, jednak nikt nie wierzył w jego niewinność. Jeden z oficerów go przesłuchujących pokusił się nawet o stwierdzenie, że nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani.

  Dopiero po podłączeniu coolanta do urządzenia, które na ekranie przypominającym powiększoną szybkę scoutera wyświetlało funkcje życiowe Zerda, oficerowie wydali się być przekonani o prawdziwości zeznań. Następnie zarzucono worek, na głowę Monsturna i wyprowadzano go do jakiegoś pojazdu. Śmierdząca skórzana torba została zdjęta dopiero, gdy aerochód zatrzymał się przed kwaterą główną coolantów. Zielonowłosy postanowił zameldować o swoim powrocie.

  Cmentarz wojskowy na Xenomorf - ostateczne miejsce spoczynku wielu żołnierzy, w tym i Zarbona. Zerd, wraz z towarzyszącą mu Zarią, a także wielu przyjaciół zmarłego, żegnało ambasadora w ceremoniach pogrzebowych. Zabrakło tu tylko jednej osoby - księcia Freezera. Zerd wiedział, że niemożność uczestniczenia w uroczystości bardzo bolała Changelinga, ale nikt nie mógł nic na to poradzić. Zgodnie z wyrokiem zgromadzenia narodowego, Freezer musiał pozostać na Core aż do zakończenia wojny.

  Wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich tygodniach, sprawiły, że życie pędziło jak szalone. Bitwa na Makyo, przylot na Core, śmierć ojca, incydent z prorokiem. Wszystko to sprawiło, że umysł Zerda był na skraju wytrzymałości. Momentami Monsturn miał już tego dość i zaczynał żałować swojej decyzji wstąpienia do armii. Jednak uparcie toczył swój kamień na szczyt.

  Pogrzeb nie trwał zbyt długo. Ciało Zarbona spoczęło w ziemi, przykryte wielkim, masywnym nagrobkiem z wygrawerowanym na szczycie godłem Imperium. Płatek śniegu z lśniącym czarnym punktem w centrum. Zerd przyjął jeszcze kondolencje od wszystkich zebranych, po czym po raz kolejny podszedł do grobu. Na całym pogrzebie nie uronił ani jednej łzy, mimo, że teraz miał świadomość tej ostateczności. Miał o to do siebie żal.

  Ukląkł, aby złożyć kwiaty, gdy nagle poczuł silne ukłucie na karku.
  Ból przesłonił mu cały świat.
  Kiedy już odzyskał wzrok, zobaczył wokół siebie niekończące się pole usłane tysiącami, jeśli nie dziesiątkami tysięcy podobnych grobów. Jednak żaden z nich nie posiadał imienia zmarłego. "Groby nieznanych żołnierzy" pomyślał skołowany Zerd. Nie wiedział, gdzie się znajduje, ale wszędzie widział tylko niekończący się cmentarz. Rozejrzał się, szukając kogokolwiek. Znalazł tylko pustkę.
  Spanikował i zaczął biec, aby znaleźć jakieś miasto czy cokolwiek, co świadczyło by o obecności żywych. Nagle uderzył go silny podmuch lodowatego wiatru, który spychał z powrotem do miejsca, skąd rozpoczął swoją wędrówkę. Postanowił przeciwstawić się żywiołowi i używając całej swojej ki wzbił się w powietrze. Podmuch stał się tak silny, że rzucił Zerdem daleko w tył.
  Bezwładnie opadający Monsturn wpadł do świeżo rozkopanego grobu. Nagle poczuł, że znajduje się w wyściełanej trumnie. Chłopak nie zdążył nawet zareagować, gdy wieko trumny zamknęło się. Został uwięziony. Chciał użyć energii, aby wydostać się z pułapki, ale poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Nagle zorientował się, że nadal klęczy nad grobem swojego ojca. Dłoń spoczywająca na jego ramieniu należała do Zarii.
  - Nic ci nie jest? - zapytała ubrana na czarno kobieta.
  - N... nie... wszystko... dobrze... chodźmy już - odparł lekko zakręcony Zerd, po czym oboje Monsturni ruszyli do wyjścia z cmentarza. Coolant jeszcze długo próbował przeanalizować to co miało miejsce nad grobem jego ojca.


-> Rozdział pierwszy <- | Rozdział trzynasty <- | -> Rozdział piętnasty

Autor: Tytus




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.