Część druga: Migoczący płomień

014 | 015 | 016 | 017 | 018 | 019 | 020 | 021 | 022 | 023 | 024 | 025

Rozdział XV - Stan umysłu

  "...Może to jakaś ukryta kamera?" - dobiegło z głośników.
  Generał Joy wcisnął pauzę, Tenks zamarł na ekranie z głupią miną. Czyżby się zorientował, że arena jest obserwowana i nagrywana? Nie, chyba nie. Jego reakcja wynikała z innych powodów.
  Dowódca włożył do ust cygaro, zapalił je i zaciągnął się dymem. Mógł sobie na to pozwolić - dawno już zarzucił trening, zresztą nigdy nie dysponował specjalnie wysokim poziomem mocy. Jego rasa należała do słabiej uzdolnionych pod tym względem. Mimo tego zdołali bronić się przed siłami Gasnących Słońc ponad rok, między innymi dzięki umiejętnościom i wiedzy taktyczno-strategicznej Joya. A takie rzeczy Cathan nauczył się cenić. Mianował więc zdolnego oficera dowódcą swoich oddziałów, zaś poprzedniego, mniej kompetentnego, bez emocji kazał obedrzeć ze skóry.
  Generał był realistą - wiedział, że i jego kiedyś obedrą ze skóry. Jak dotąd, udawało mu się odwlekać ten moment, ale wyglądało na to, że teraz zaczął się zbliżać z zatrważającą prędkością. Wyrok miał postać nowego rekruta, o imieniu Tenks.
  Niestabilny psychicznie - tak napisał o nim Cathan w profilu. Joy miał ochotę kląć w żywe oczy za każdym razem, gdy widział te dwa słowa. Niestabilny, dobre sobie. To tak jakby nazwać leżące na chodniku gówno "nieprzyjemnie pachnącym produktem przemiany materii". I tak pozostanie ono zwyczajnym gównem.
  A "niestabilny psychicznie" Tenks szajbusem.
  Joy przewinął obraz na końcówkę starcia. Rygyn z ekranu powiedział coś, po czym strzelił przeciwnikowi w twarz niedużym pociskiem ki. Tamten upadł i zalał się krwią. W tym momencie walka została przerwana. Ale przedstawienie trwało. Srebrnowłosy wybuchnął opętańczym śmiechem.
  - Ty złamasie! - wykrzyknął do zwycięzcy, nie przestając rechotać i wciąż leżąc w kałuży posoki. - Odstrzeliłeś mi ucho! Cienias! Ciota! Wiedziałem, że nie masz jaj, żeby mnie zabić! Pocałuj mnie w dupę, chłopcze! Możesz mi skoczyć!! Buahahaha!!!
  Najstarszy syn Cathana słuchał obelg przez chwilę, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Wówczas Tenks nieco się uspokoił i pozwolił wyprowadzić sanitariuszom.
  Joy zatrzymał odtwarzanie i pomasował skronie. Zbyt wiele miał doświadczenia, by łudzić się, że zdoła kontrolować tego żołnierza. Potrafił rozpoznać beznadziejny przypadek.
  Podobna jednostka mogła zaszkodzić całemu oddziałowi, a na to generał nie zamierzał pozwolić. Gasnące Słońca były całym jego życiem - dosłownie i w przenośni. Chorą tkankę należało wyeliminować za wszelką cenę, nawet gdyby musiał przy tym wyciąć część zdrowej.
  Odnosił niepokojące wrażenie, że zabieg okaże się znacznie trudniejszy, niż to się na pierwszy rzut oka wydawało. Ale nie przejmował się tym. Na wszystko istniały niezawodne sposoby.

  - Jak się czujesz? - zapytał sierżant Lock, patrząc uważnie na zestaw bandaży i usztywniaczy, które stworzyły na ciele Tenksa konstrukcję przypominającą dzieła sztuki nowoczesnej.
  - Jak ktoś bez ucha - odparł Saiyan z uśmiechem.
  - Proszę się nie ruszać - upomniał żabowaty sanitariusz, operujący jakimś urządzeniem przy boku głowy rannego.
  Znajdowali się w jasno oświetlonym ambulatorium, tylko we dwóch, nie licząc personelu medycznego i Lorra, oczywiście. Reszta oddziału została odesłana do baraku. Zabiegi miały się już ku końcowi. Naszpikowane najnowszą technologią opatrunki miały przywrócić wojownika do stanu używalności w jeden dzień. Pozostały jeszcze ostatnie poprawki.
  - Przecież masz ucho, ledwo kawałek ci urwało.
  - Racja, nawet tego nie potrafił porządnie zrobić, patałach jeden. Auu! Ostrożnie, doktorku!
  - Mówiłem, żeby się nie ruszać - flegmatycznie przypomniał pielęgniarz.
  - Na twoim miejscu bym się cieszył, wyszedłeś właściwie bez szwanku.
  - Cieszę się jak cholera. - Tenks skrzywił się wyraźnie, a po chwili skrzywił się jeszcze bardziej, bo znowu go zabolało. - Nic mi tak, kurde, nie poprawia humoru, jak zostać skopanym do nieprzytomności przez jakiegoś kutafona. Po prostu sikam z radości, sierżancie...
  - Je-jeszcze ni-nikt z nim nie-nie wy-wygrał - wtrącił Lorr.
  Srebrnowłosy spojrzał krzywo na obie głowy.
  - Szefie, zabijałem silniejszych od niego jednym ciosem, jak miałem zły dzień.
  - Wiesz co, Tenks? Wydaje mi się, że oberwałeś mocno po głowie...
  - Nie wierzysz mi, rozumiem to - stwierdził poważny nagle Saiyan. - Ale jeszcze się przekonasz. Rygyn to cienias, miałem go na widelcu.
  - Na początku faktycznie wyglądało to nieźle, ale oczywiste było, że nie możesz utrzymać tej szybkości zbyt długo.
  - Co, co, co? - zapytał szeregowy. - Możesz powtórzyć?
  - Co powtórzyć? Na początku faktycznie miałeś przewagę...
  - A potem?
  - Potem nie...
  - Tyle to i ja wiem. Chcesz mi powiedzieć, że on wcale nagle nie przyspieszył?
  - Hm? - zaciekawili się obaj bracia.
  - To nie on, tylko ja... - Nagle na twarzy Tenksa pojawił się ogromny, bananowaty uśmiech. Ale trwał tam tylko przez sekundę, po której mina Saiyana zrzedła, a on sam walnął się otwartą dłonią w czoło, tak silnie, że fiknął kozła przez łóżko szpitalne i wylądował na podłodze. Przestraszony sanitariusz cofnął się gwałtownie.
  - Do-dobrze się czu-czujesz? - zapytał kapral, spoglądając z góry na leżącego na podłodze srebrnowłosego..
  - Wyśmienicie... tylko mi, kurde, szkoda ucha.
  - Co?
  - Nieważne - stwierdził tamten, podnosząc się. - Doktorku, długo jeszcze?
  - Właśnie kończę - powiedział żabowaty, mocując wojownikowi coś w rodzaju elektronicznego nausznika. - Nie zdejmuj tego przez dwanaście godzin, to rana się zaleczy. Pozostałe regeneratory naprawią połamane żebra, zwichnięty nadgarstek i pękniętą kość goleniową. Ale staraj się nie przeciążać.
  - Świetnie! To znaczy, że moja niepowtarzalna uroda nie dozna trwałego uszczerbku! - Tenks tak się ucieszył, że aż ucałował sanitariusza. - Wielkie dzięki!
  - Po prostu idźcie już sobie...
  Ale sierżantowi, kapralowi i szeregowemu nie dane było w komplecie dotrzeć do swojej kwatery. Na wylocie ze skrzydła medycznego zatrzymało ich dwóch ponurych kafarów - młodszych braci Rygyna.
  - Amurdan, Gerkaba - rozpoznał ich Lock. - Czego chcecie?
  - Twój żołnierz pójdzie teraz z nami... - powiedział Amurdan, o ciemnej karnacji i twarzy godnej seryjnego mordercy.
  - Tak będzie lepiej dla wszystkich, więc nie stawiajcie oporu - dodał pojednawczo Gerkaba, który był tak szeroki w barach, że właściwie zupełnie kwadratowy.
  Sierżantowi wyraźnie drgnęła brew, jego brat na drugim karku jakby nieco się skulił.
  - Konflikt został już rozwiązany, regulaminowo - zaczął dowódca plutonu Tenksa. - Nie lubię jak mi się grozi i wpycha z łokciami w sprawy mojego plutonu. Dlatego bardzo uprzejmie was proszę i ostrzegam: odpieprzcie się, zanim zrobię coś, co zaboli was bardziej niż mnie.
  - Nie, sierżancie, w porządku - uspokoił go Saiyan. - Niech pan idzie do baraku, ja tam wkrótce dołączę.
  - Jesteś pewien?
  - Absolutnie... - odparł srebrnowłosy z uśmiechem tak urzekającym, że po prostu nie dało mu się odmówić.

  Paweł i Gaweł (prawdziwe imiona błyskawicznie wyleciały Tenksowi z pamięci) zaprowadzili go do siedziby swojego plutonu, umiejscowionej nieco poza granicami obozu. Nie był to, jak w przypadku oddziału Locka, prymitywny barak, ale coś w rodzaju domku jednorodzinnego słusznych rozmiarów. Najwidoczniej, każdy z synów Cathana miał osobną kwaterę, nie wspominając o dodatkowych pomieszczeniach dla obsługi i kobiet do towarzystwa.
  Taką armię to ja rozumiem - pomyślał Saiyan. Szybko jednak przypomniano mu, że nie przybył tu na zwiedzanie. Popychany bezpardonowo i dość brutalnie, wkroczył na piętro, do gabinetu swojego niedawnego przeciwnika. Rygyn siedział wygodnie za masywnym biurkiem, niczym, nie przymierzając, ojciec chrzestny mafii podwórkowej. Towarzyszyło mu dwóch pozostałych braci, którzy stali na flankach dowódcy, nieco z tyłu, ze strasznie poważnymi minami.
  - Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie. - Chorąży uśmiechnął się protekcjonalnie.
  - Ja też, bo fajnie tu masz. Zapodaj jakieś dobre wino i mów o co chodzi. - Tenks bez pytania rozsiadł się na jedynym wolnym krześle, naprzeciw rozmówcy. - Tylko tak z życiem, mam mało czasu, doktor kazał mi się wcześniej położyć spać.
  Ta bezczelność straszliwie ubodła pierworodnego Cathana, ale niemal udało mu się tego nie okazać.
  - Porozmawiajmy poważnie - zaczął powoli, opierając łokcie o blat i łącząc palce dłoni. - Nie ma sensu, żebyśmy byli wrogami, znacznie więcej możemy zyskać współpracując.
  Saiyan uśmiechnął się łagodnie.
  - Szeeefie - zaczął - bez urazy, ale co ja niby mogę zyskać na współpracy z tobą? Niezbyt to sobie jestem w stanie wyobrazić.
  - Zacznijmy od początku. Obaj wiemy, że mój ojciec cię nienawidzi...
  Tenks zmarszczył lekko brwi, po czym wybuchł szczerym, zdrowym śmiechem. Śmiał się tak jakiś czas, wyraźnie nie mogąc się opanować. Rygyn i jego bracia wymienili zdziwione spojrzenia i dopiero na znak chorążego, Gerkaba trzepnął srebrnowłosego w tył głowy. Ten jednak niespecjalnie to zauważył i uspokoił się po dłuższej chwili.
  - Przepraszam - wydukał, ocierając łzy z kącików oczu. - Mam pytanie. Dobrze znasz tatę?
  - Co masz na myśli?
  - No, ile razy z nim rozmawiałeś, na przykład? Niewiele, co? Nie mylę się sądząc, że nie jest zbyt troskliwym ojcem, prawda? Nie odpowiadaj, widzę że mam rację.
  - O co ci chodzi?
  Saiyan znów błyskawicznie spoważniał.
  - To był niezły blef, ale trafiłeś kulą w płot. Cathan mnie nie nienawidzi. On nikogo nie nienawidzi, nie jest do tego zdolny. Gdybyś spędził z nim trochę czasu, szybko byś to zauważył. Cathan jest jak maszyna. On obserwuje, analizuje, ocenia i reaguje. Aby nienawidzić, trzeba mieć uczucia, on zaś je całkowicie wyeliminował z łańcucha decyzyjnego. Rozumiesz mnie? - Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: - Tak naprawdę, nie jesteście jego synami, tylko jakimś eksperymentem. Próbował stworzyć istoty zdolne przeciwstawić się Edge'owi. Stąd też wasze zdolności posługiwania się tą dziwną energią. Dlatego każdy z was jest mieszańcem z innym gatunkiem, prawda? Szukał optymalnej mieszanki genów. Skoro skończyliście tutaj, eksperyment musiał okazać się porażką. Zbyt małe możliwości? Za niski poziom mocy? Ale pewnie stwierdził, że możecie mu się przydać do czego innego...
  - Zamknij się - warknął Amurdan, gotując się z wściekłości.
  - Co, trafiłem w czułą strunę? Chłopaki, nie macie pojęcia w jakiej grze bierzecie udział...
  - Wymieńmy informacje - zaproponował chorąży.
  - Jakie informacje? Przecież wy nic nie wiecie.
  - Wiem jedno. Zabicie cię pokrzyżuje mojemu ojcu plany, a to da mi ogromną satysfakcję. Podwójną.
  - Nie lubisz tatuśka, co? Nawet cię rozumiem. Ale powiem ci coś, Regon.
  - Rygyn!
  - Niech będzie. - Tenks lekceważąco machnął ręką. - Posłuchaj, Rygyn. Nie lubię Cathana. Nawet bardzo. Uważałem go do tej pory za największego dupka we wszechświecie. Ale zgadnij co się stało...? Tak jest: poznałem ciebie! Dziękuję ci za to, że zdołałeś poszerzyć moje horyzonty.
  - Masz krótką pamięć, szeregowy. Za mniejsze obelgi wgniotłem cię w podłogę dwie godziny temu. Zapomniałeś już, że przegrałeś?
  - Porażka to stan umysłu. W który nigdy nie wpadam - wyjaśnił fuzjowiec. - Ale masz trochę racji. Dlatego, między innymi tu przyszedłem. Teraz to ja mam dla ciebie propozycję.
  - Jaką?
  - Zachowaj się jak normalny facet. Weź Jacka i Placka, Żwirka i Muchomorka - wskazał braci rozmówcy - dorzuć jakieś panienki i urządźcie sobie imprezę, żeby oblać twoje zwycięstwo w naszym pojedynku. To dobra rada, bo druga podobna okazja już ci się nigdy nie trafi. Rozumiemy się?
  - Czy to jest groźba?
  - Taak, łapiesz szybciej niż sądziłem. Ja się nie zawaham w kluczowym momencie. Kiedy z tobą skończę, ucho będzie największym fragmentem jaki uda się odszukać.
  - Jak niby zamierzasz tego dokonać? - zapytał Rygyn, wyraźnie rozbawiony.
  - Z zamkniętymi oczami.
  Uśmiech zniknął z twarzy chorążego momentalnie, zastąpiony przez wyraz niedowierzania.
  - Walczyłem z Cinquedą tylko raz - kontynuował Tenks. - Dlatego zaczaiłem z opóźnieniem. Technika jest identyczna. Najpierw kontakt wzrokowy, a potem cios tak błyskawiczny, że nie wiadomo co się dzieje. Hipnotyzujesz przeciwnika, przekonujesz go, że jest od ciebie słabszy, powolniejszy. Zmuszasz jego podświadomość, by rozluźniła mięśnie i opóźniała reakcje. Ciekawi mnie, kto cię tego nauczył, bo na pewno nie Cinqueda... Nie odpowiadasz. Nie musisz. Cathan na pewno kogoś takiego znalazł.
  - Moja siła polega nie tylko na hipnozie - zauważył Rygyn.
  - Wiedziałem, że to powiesz - stwierdził Saiyan, po czym... zniknął.
  Chorąży poczuł jak coś chwyta go za szyję z siłą imadła. Momentalnie wylądował na podłodze za swoim biurkiem, po czym jednym kopnięciem został wbity w podłogę i w towarzystwie deszczu drzazg wylądował piętro niżej, w jednej z sypialni. Srebrnowłosy spadł na niego niczym bombowiec nurkujący, celując łokciem w twarz.
  Co było dalej, Rygyn nie zapamiętał. Obudził się wiele godzin później, z bólem głowy tak potwornym, jakby faktycznie posłuchał rady Tenksa i urządził potężną imprezę.
  Trochę żałował, że jednak tego nie zrobił.

  Saiyan wkroczył do hangaru, cały w skowronkach. Gdyby nie fakt, że nadal utykał, miał trudności z oddychaniem i nie słyszał na jedno ucho, stwierdziłby, że nigdy w życiu nie czuł się tak dobrze. Powitały go marsowe miny współlokatorów.
  - Ktoś umarł? - zapytał, lekko zdziwiony.
  - Nie, ale to się może za chwilę zmienić - warknął na niego Dawg. - Więc lepiej się przymknij.
  Muchowaty Zoll zasyczał tylko, także Blob jakoś dziwnie gniewnie zabulgotał i chyba zaśmierdział bardziej niż zwykle.
  - Co się dzieje?
  - Dostaliśmy przeniesienie - wyjaśnił Lock.
  - Rozumiem, że to źle...?
  - Źle, a biorąc pod uwagę dokąd lecimy, tragicznie.
  - To znaczy? Czemu patrzycie na mnie jakbym was wszystkich zamordował? Gdzie nas przenieśli?
  - Na Gehennę - powiedział wreszcie Zoll. - Lecimy pojutrze.
  - A synalki z nami - dodał Lock.

Koniec rozdziału piętnastego

Notka odautorska:
Nazewnictwo drugiej sagi nie jest oczywiście przypadkowe. Synowie Cathana noszą imiona władców Archipelagu Centralnego świata Orchii, pierwszej polskiej gry fabularnej (role-playing game, czyli RPG, jeśli ktoś woli) - Kryształów Czasu. Władcy ci nazywali się katanami (mianownik liczby mnogiej: katan), wywodzili z orczych elit (uruk-hai) i utrzymywali spore haremy.
Jak więc widać, DBAZ czerpie inspiracje nie tylko z Dragon Ball'a ;)


-> Wstęp <- | Rozdział XIV <- | -> Rozdział XVI

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.

f431 \'e7\'e0\'ea\'ee\'ed\'ee \'e4\'e0\'f2\'e5\'eb\'fc\'f1\'f2\'e2\'ee\loch\f431 \hich\f431 \'e2\'ea\'eb\'fe\'f7\'e0\'e5\'f2\loch\f431 \hich\f431 \'ee\'e3\'f0\'e0\'ed\'e8\'f7\'e5\'ed\'e8\'ff\loch\f431 \hich\f431 \'ef\'ee\loch\f431 \hich\f431 \'