Część pierwsza - Saiyański książę

Wstęp | Prolog
001 | 002 | 003 | 004 | 005 | 006 | 007 | 008 | 009 | 010 | 011 | 012

Rozdział III - Tępy Pazur

  - Ty! Tępy Pazur, tak? Wyzywam cię!
  Amarant zachował pokerową twarz i nic nie powiedział. Nie było to trudne, bo na moment go zatkało.
  - Nic z tego, młoda - niespodziewanie wtrącił się Kuuja. - Nie jest zarejestrowany. Nie możesz go wyzwać.
  - Co!? - zdenerwowała się Saiyanka. - Bzdura! Przed chwilą mówił co innego!
  - To i tak nie ma znaczenia - odparł spokojnie białowłosy. - Chłopak jest pod moją opieką. Wyzywając go, będziesz musiała zmierzyć się ze mną.
  Zawahała się wyraźnie. Tłum zaszemrał w podnieceniu. Aktualny lider rankingu po raz pierwszy zdecydował się kogoś chronić. I to kogo - jakiegoś nikomu nieznanego pół-Saiyana! Co więcej - miało to oznaczać walkę z Nocnym Motylem, z którą zawsze trzymał sztamę. Wyraźnie kroiło się coś ciekawego. Wszystkie spojrzenia skierowały się teraz na dziewczynę. Na jej twarzy wyraźnie rysowały się sprzeczne emocje. Wycofanie się oznaczało okazanie słabości w momencie gdy akurat miała swoje pięć minut. Nie wycofanie natomiast - walkę z Kuują. Żadna z tych perspektyw nie była specjalnie pociągająca.
  Wieczór niespodzianek się jeszcze nie zakończył, bo oto wszystkich zebranych czekała kolejna.
  - Nie - odezwał się "nowy". - Nie potrzebuję ochrony. Przyjmuję wyzwanie.
  Kuuja spojrzał na niego jak na trzygłową żyrafę, po czym bezceremonialnie odciągnął na stronę, poza zasięg ciekawskich uszu.
  - Ocipiałeś...? - bardziej stwierdził niż zapytał. - Obiecałem Saladinowi, że nie stanie ci się krzywda, więc nie licz na to, że pozwolę ci wejść na arenę. Nie przeciwko niej.
  - Nie potrzebuję twojego pozwolenia - stwierdził książę. - O ile dobrze pamiętam, muszę cię poprosić o ochronę, nie możesz mi jej narzucić.
  Białowłosy zmrużył oczy i wciągnął gwałtownie powietrze.
  - Dobra - powiedział. - Rób jak chcesz. Mnie to wisi. - Znowu wzruszył ramionami. - Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałem. - Odwrócił się w kierunku tłumu i donośniej powiedział: - Tępy Pazur przyjmuje wyzwanie. Ma ktoś pancerz w jego rozmiarze?
  - Pancerz? - zdziwił się Amarant.
  - Wszyscy je noszą. Wymogi bezpieczeństwa - wyjaśnił Lanfan. - Szukamy takiego z osłoną krocza - dodał szeptem.
  - Aha... To jak, ma ktoś ten pancerz!?

  Męska szatnia "Pod Pełnią", śmierdziała potwornie - gorzej niż jakikolwiek jej odpowiednik na Yasan-sei. Nic dziwnego, żadna kombinacja odświeżaczy powietrza nie miała szans z mieszaniną woni potu dziesiątek, a może i setek Saiyanów. Atmosfera była trudna do wytrzymania.
  Amarant, instruowany przez Kuuję, wciskał na siebie sraczkowatej barwy zbroję z hypergumy. Tylko taką udało się zdobyć w perspektywie pojedynku z wściekłym Nocnym Motylem. Nikt nie chciał ryzykować uszkodzenia cenniejszego sprzętu. Białowłosy lider rankingu wyjaśniał mu jeszcze ostatnie sprawy techniczne. Pojedynki opierały się o tak zwaną "zasadę trzech dziesiątek". Trwały maksimum dziesięć minut, po którym to czasie zwyciężał zawodnik mający więcej punktów. Chyba że wcześniej któryś uzyskał przewagę dziesięciu punktów, albo pozbawił przeciwnika przytomności na co najmniej dziesięć sekund.
  - Nie bądź zbytnio zdeprymowany, gdy tym razem to jej wszyscy będą kibicować - przestrzegał Lanfan. - Jesteś tu nowy. No i jesteś szarakiem.
  - Przeżyję... Swoją droga, walczyłeś już nią?
  - Kilka razy - "Gruby Wacek" wzruszył ramionami.
  Ksiażę spodziewał się dłuższej wypowiedzi. Milczał przez chwilę, ale nie doczekał się rozwinięcia.
  - No i? - zapytał wreszcie.
  - Co, "no i"?
  - Może masz jakieś rady albo sugestie?
  - Rady? - Kuuja uśmiechnął się z politowaniem. - Dlaczego niby miałbym ci udzielać jakichś rad? Znam cię od dwóch godzin, a z Pan przyjaźnię się od lat. Ja też jestem po jej stronie. Teraz asystuję ci z litości, nie z sympatii. Gdyby nie było mnie w tej szatni, mógłbyś nie dożyć pojedynku.
  - Dzięki za szczerość. - Amarant zawiązał sznurówki i skierował się do wyjścia. - A co do litości, to możesz ją sobie... zatrzymać.
  Lanfan westchnął ciężko i przewrócił oczami.
  - Dobra, zaczekaj, może mam dla ciebie jedną radę. Dobrą.
  - Tak? Jaką?
  - Nie wkurzaj jej już bardziej...

  Książę został jeszcze przeskanowany na okoliczność dopingu i posiadania kapsułek, po czym znalazł się na jednym z węższych końców owalnej areny, naprzeciw swojej rywalki. Łudził się trochę, że może w międzyczasie złość jej nieco minie, ale jeden rzut oka na wciąż wykrzywioną gniewem twarzyczkę rozwiał wszelkie podobne nadzieje.
  Uaktywniono pole siłowe. Amarant skupił szósty zmysł na ki dziewczyny, starając się odczytać jaką siłą może dysponować. Wcześniejszy pojedynek nie dostarczył mu dość informacji. Teraz niestety nie było dużo lepiej - potrafiła całkiem nieźle ukrywać energię. Okrzyki publiczności dekoncentrowały półsaiyana, dodatkowo utrudniając zadanie.
  Po chwili prezentowania efektów wizualnych tablica wyświetliła dodatkową zasadę pojedynku - tym razem tylko jedną. Ku uldze szarowłosego widniało tam tylko "walka do upadłego". Nie wiedział dokładnie o co chodzi, ale wydawało się, że nie ma to nic wspólnego z kopaniem po jajcach...
  Pan ruszyła wraz z pierwszym akordami nowego, puszczonego na maksymalną głośność saiya-metalowego kawałka. Przebyła dzielącą ją od Amaranta odległość tak szybko, że ledwo to zauważył. Cios łokcia w klatkę piersiową rzucił go do tyłu, prosto na osłonę odgradzającą od publiczności. Poczuł palący ból. To jednak tylko na moment zajęło jego uwagę. Bardziej absorbujące było odczucie wgniatania się żołądka w kręgosłup, gdy Nocny Motyl kopnęła go z półobrotu. Skulił się odruchowo i oberwał krótkim hakiem w bok głowy, padając bezwładnie na ziemię.
  Publiczność wybuchła entuzjazmem. Dało się słyszeć pojedyncze okrzyki w rodzaju "dobij go!" "wykończ drania!" czy "zmiażdż mu czaszkę!". Nawet jednak, gdyby Pan miała ochotę na coś takiego, w tym momencie zabraniały jej tego zasady. I całe szczęście.
  Na tablicy rozpoczęło się odliczanie. Oczekiwano krótkiej walki i wyglądało na to, że przewidywania te były całkowicie słuszne. Jednakże, między czwartą, a piątą sekundą, ku niemałemu zdziwieniu wszystkich, Tępy Pazur dość zwinnie stanął na nogi. Tłum przycichł nieco.
  Amarant przeczesał dłonią przypalone włosy na tyle czaszki i pomasował policzek. Nie stała mu się specjalna krzywda, ciosy były efektowne, ale wyraźnie obliczone na to, by go zaledwie ogłuszyć. Nawet kopnięcie, choć silniejsze, miało akurat tyle pary, żeby nie zatrzymać się na pancerzu. Bolesne, ale w sumie niegroźne. Albo dziewczyna w ogóle nie miała siły albo został poważnie niedoceniony.
  - Nie pokonasz mnie w ten sposób - stwierdził poważnie. - Jeśli nie potrafisz uderzyć mocniej, lepiej od razu się poddaj.
  Zaraz pożałował, że nie ugryzł się w język. Pan dopadła go błyskawicznie. Nie zdążył się zorientować, gdy już leciał na ziemię, podcięty. Ale nie dane mu było dotknąć podłoża - jeszcze nie teraz. Podbity kolanem wyleciał na kilkanaście metrów w górę. Przeciwniczka wyprzedzała go o krok - kiedy na ułamek sekundy zawisł w jednym punkcie, uderzyła potężnie z przewrotki, trafiając go stopą w żuchwę. Drogę powrotną, w dół, przebył bardzo szybko. Upadł na prawą rękę. Coś pękło.
  Ku wielkiej uldze księcia, okazało się, że to nie żadna z jego kości, tylko jedna z syntetycznych płyt, którymi wyłożona była arena. Ponownie wstał, tym razem wolniej, i splunął krwią z rozbitych warg. Czuł się dokładnie jak ktoś, kim właśnie rozbito podłogę, ale z jakichś powodów było to uczucie całkiem przyjemne - może nie licząc samego bólu.
  Publiczność wiwatowała, choć już nie tak głośno jak wcześniej. Podnosząc się po raz drugi wyraźnie zyskał w oczach widzów.
  - Lepiej - powiedział do lądującej wojowniczki. - Dużo lepiej.
  Tym razem nie czekał na ewentualną odpowiedź i sam ruszył do ataku. uderzył Kiai-Ho, wytrącając dziewczynę z równowagi, po czym doskoczył i zamachnął się lewym sierpowym. Częściowo zamortyzowała cios ramieniem, ale i tak rzuciło nią w bok. Wykorzystał to, taranując barkiem i sprowadzając przeciwniczkę do parteru.
  Nie spędziła tam zbyt wiele czasu, od razu podrywając się na nogi i kontrując kopnięciem w żebra. Tym razem jednak był przygotowany. Przyjął stosunkowo słaby cios dosłownie "na klatę", bez trudu zachowując równowagę. Jednocześnie chwycił Nocnego Motyla za kostkę, pociągnął ku sobie i uderzył zewnętrzną częścią pięści w twarz. Tłum zamarł. Puszczona dziewczyna zachwiała się, jakby zamroczona. Kiedy jednak Amarant ruszył, by poprawić, nagle ocknęła się i z bliskiej odległości władowała mu potężny ładunek jaskrawej ki w tułów.
  Ocknął się po kilku sekundach, rychło w czas, by nie przegrać walki -licznik zdążył dojść do ósemki. Po raz pierwszy od rozpoczęcia starcia rzucił okiem na tablicę wyników. Ku jego zdziwieniu - nie było punktacji. Zastąpiły ją napisy "brak limitu czasu" i "brak limitu punktów". A więc o to chodziło z tą walką do upadłego. Najwyraźniej aby wygrać musiał pozbawić przeciwniczkę przytomności.
  Mogło to wszystko zająć sporo czasu, a że nie zamierzał tu siedzieć do wieczora, uznał iż nadszedł odpowiedni moment, by zaprezentować osiągnięcia lanfańskiej nauki w dziedzinie operowania ki.
  Stanął w lekkim rozkroku i złączył dłonie palcami, jak do modlitwy. Skoncentrował się na energii zgromadzonej we własnym ciele. Wyobraził sobie jej postać jako kleistą zawiesinę wypełniającą naczynie, którym był jego organizm. Zwykle, w trakcie walki, surowiec ten stopniowo się wyczerpywał. Każdy cios, blok czy unik kosztował nieco sił. Techniki miotające ki zużywały ją jeszcze bardziej dosłownie. Często w zastraszającym tempie, jak choćby najpotężniejsze ataki strumieniowe.
  Naukowcy na Yasan-sei od lat pracowali nad sposobem bardziej efektywnego wykorzystania mocy drzemiących w istotach żywych. Dokonali w tym czasie kilku arcyciekawych odkryć - w tym niektórych, analizując organizm pewnego młodego ochotnika, o imieniu Amarant.
  W kilka sekund wprawił energię w ruch wirowy. Zamiast leniwie przelewać się w mięśniach, ki zaczęła krążyć po komórkach i tkankach, wypełniając je ożywczym ciepłem i całkiem nową siłą.
  Postać księcia otoczyło swoiste tornado mocy, co wywarło spore wrażenie zarówno na publice jak i jego przeciwniczce. W odpowiedzi również uaktywniła aurę, prezentując wreszcie pełnię możliwości. Zadziwiające było jaką siłą dysponowała! Ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Technika Flair zapewniała mu ogromną przewagę.
  Ruszyła z maksymalną prędkością, która jednak teraz nie wydawała się już tak wielka jak wcześniej. Bez trudu odczytał jej zamiary i sparował cios przedramieniem. Skontrował otwartą dłonią w nasadę szyi. Stosunkowo łagodnie, ale dość mocno, by odepchnąć Pan o trzy kroki.
  - Demi-Shock! - wykrzyknął, uderzając zmodyfikowanym Kiai-Ho.
  Flair sprawiło, że niewidzialna fala uderzeniowa przekształciła się w wirujący wokół własnej osi słup sprężonego powietrza. Atak targnął drobnym ciałem dziewczyny niczym szmacianą lalką. Nocny Motyl odbiła się od bariery chroniącej arenę i upadła na ziemię. Na oko Amaranta, nie powinna móc się podnieść przez najbliższe parę minut. Tłum ucichł kompletnie.
  Ku jego zaskoczeniu, poderwała się dość szybko. Momentalnie przyjęła pozycję bojową. Coś się jednak zmieniło. Na jej twarzy zamiast irytacji widniała teraz chłodna determinacja. I coś jeszcze. Szacunek dla przeciwnika.
  Nie odezwała się ani słowem, zamiast tego ponownie przywołała pełną moc i uniosła się w powietrze.
  - SHEEEN... - zaczęła, skupiając energię w dłoniach.
  - KIIIII... - wyrzuciła je w stronę przeciwnika, stykając kciukami.
  - DAAAAN!!
  Przeraźliwie jaskrawa fala światła wystrzeliła w kierunku księcia. Nie było czasu na przemyślenie taktyki obronnej. Jedyne co mógł zrobić to zintensyfikować otaczający go wir energii i postawić blok. Efekt okazał się porażający, przypominał rzucenie kulki plasteliny w kręcący się wirnik. Niewielkie pociski rozprysły się we wszystkie strony. Zielone pole siłowe rozbłysło w wielu miejscach jednocześnie i zamigotało w agonii.
  Walczący zorientowali się w zagrożeniu. Pan przerwała atak, a Amarant rozproszył wir, kierując całą jego energię w napierający strumień ki. Resztka mocy Shenkidan zrykoszetowała i przebiła uszkodzoną osłonę. Zmierzała wprost w skupisko publiczności z dalszych rzędów.
  Momentalnie na jej torze lotu pojawił się Kuuja. Złączył obie dłonie w pięść i przytomnie odbił ogromny ładunek w kierunku jednej ze ścian, zamieniając jedną potencjalnie katastrofalną sytuację na drugą - eksplozja tak potężnego pocisku musiała spowodować zawalenie się budynku.
  Nagle, gdzieś ze środka tłumu w kierunku energetycznej kuli wystrzelił niewielki, szybki ki-blast. Nastąpił jasny błysk. Huk i fala uderzeniowa ogłuszyły stojących najbliżej i rzuciły nimi o ziemię. Poważniejszych konsekwencji na szczęście nie było.
  Odpowiedź na pytanie "kto?" nastąpiła szybko. Publiczność rozstąpiła się, robiąc miejsce potężnie zbudowanemu Saiyanowi, którego oczy zasłaniały okulary-lustrzanki - prawdziwa rzadkość w przypadku przedstawiciela rasy Saiya. Ten właśnie szczegół wyglądu przybysza nie pozwalał pomylić go z nikim innym - był to bardzo niezadowolony Saladin.
  - Tata!? - krzyknęła Pan, wyraźnie zaskoczona. - Co ty tu robisz?!

Koniec rozdziału trzeciego.

Notka odautorska (oryginalna):
Skojarzenie techniki Flair z czakrą z "Naruto" jest częściowo poprawne. Pomysł przyszedł mi do głowy znacznie wcześniej, ale właśnie w tym anime zobaczyłem jak mogłoby to wyglądać "w praktyce".


-> Wstęp <- | Rozdział II <- | -> Rozdział IV

Autor: Vodnique




Kopiowanie, publikowanie i rozpowszechnianie jakichkolwiek materiałów należących do tego serwisu bez wiedzy i zgody ich autorów jest zabronione.
Wykorzystanie nazewnictwa i elementów mangi/anime Dragon Ball/Dragon Ball Z/Dragon Ball GT lub innych tytułów nie ma na celu naruszania jakichkolwiek praw z nimi związanych.

ollow0\levelstartat1\levelspace0\le